niedziela, 15 lipca 2012

Diabeł. Autobiografia

Trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie, ale Pan powiedział: "Wystarczy ci mojej łaski."

Więc nosząc Bożą obrożę, co jakiś czas pociągam za smycz, żeby upewnić się, że ta sama mocna Ręka wciąż ją trzyma. Że nie jestem sama ani w słońcu, ani w deszczu, ani w nocy, ani w dzień.

Więc postaw przy mnie Zastęp, otocz mnie swoją skrzydlatą armią, by ten, którego stworzyłeś doskonalszym, lecz mniej ukochałeś niż mnie, nie miał do mnie przystępu.

Bo bez Ciebie... to już nie to samo.

poniedziałek, 14 maja 2012

Nihon-no Ojisan

Mam wujka z Japonii.
Tak jakby.
Chyba właśnie postanowił wpaść z wizytą.
Co mnie wcale, ale to wcale nie cieszy.

Wujek nazywa się Hashimoto, a po polsku: przewlekłe autoimmunologiczne zapalenie tarczycy.

A tłumacząc z polskiego na nasze:
mój układ odpornościowy [UO] dostał kręćka, uznał że tarczyca to ciało obce i odstawia partyzantkę, atakując ją czym się da. Tarczyca stwierdza, że w takiej sytuacji to jej się nie opłaca pracować i zamyka biznes, a przynajmniej zmniejsza produkcję, żeby zmylić UO co do swojego stanu. A że rzeczona jest dość ważnym dilerem paru smakowitych hormonów, to reszta organizmu zaczyna strajk z powodu ograniczonej dostępności towaru. Strajk, jak to zwykle bywa, mobilizuje siły zbrojne - UO zaczyna atakować naszą biedną tarczycę i koło się zamyka.

Wujek (na razie potencjalny, bo więzów krwi jeszcze nie potwierdziliśmy ;) ) generalnie cały czas kręci się w pobliżu (ot taki upierdliwy krewny) i wystarczy go karmić hormonkami, żeby był cicho.
Czasami jednak wujek zaczyna za mną tęsknić i postanawia o sobie przypomnieć.
A skutki?

Obniżony nastrój (czasami dość mocno), bezwład, nijakość, nicniechciejstwo.
Albo wręcz przeciwnie: drażliwość, wściekanie się czy płacz o byle co.

Po co opowiadam o wujku?
Bo chyba właśnie postanowił wpaść z wizytą.

Zwykle staram się żyć pozytywnie (bo przecież ktoś musi z tym uśmiechem zostać - prawda, PaniMiszczyni? ^^) - ale czasami przez wujka brakuje tego powera.
Więc wybaczcie, jeśli czasem zignoruję Was na gg, odpiszę na maila po dłuższym czasie czy zapomnę o jakiejś sprawie - widocznie stawiam się do pionu przed czymś ważniejszym. Przypomnijcie się po prostu :)
I okażcie ciutkę cierpliwości - w czerwcu pan doktor przyjrzy się sprawie i jeśli to rzeczywiście wujek H., to podkręcimy to i owo, żeby znowu przycichł. :)



Zastanawiałam się, czy powinnam pisać tę notkę. Ostatecznie uznałam, że jednak tak. Bo wiem, że zrozumiecie.

czwartek, 10 maja 2012

infidelitatis

A ja znowu o tym samym.
A już miałam nadzieję, że nie będzie trzeba.
Ale jak może nie być trzeba, skoro nawet wierność może prowadzić do zdrady.

Kiedy te dwa zwycięskie tygodnie podnosza głowę w radości tak wysoko, że ta drobna nierówność na ścieżce umyka uwadze.

I wtedy nie zostaje nic innego, jak powtórzyć za Karolem Antoniewiczem:

Nie zasłużyłem, abyś mnie pocieszył,
bom przez czas długi tak od Ciebie stronił;
[...]
Dziś - pod krzyżem stoję, bo już bez Ciebie dłużej żyć nie mogę!
[...]
Czyń, co chcesz ze mną, pod krzyżem zostanę:
krzyż był kolebką - krzyż mym grobem będzie.


*miało być w wersji śpiewanej, ale ciężko znaleźć taką porządną ^^


By tym razem przysięga wierności nie poszła na marne.

***

A brzmiało znajomo, bo Twardowski pisał tak:


Dziękuję ci że nie jest wszystko tylko białe albo czarne
za to że są krowy łaciate
bladożółta psia trawka
kijanki od spodu oliwkowozielone
dzięcioły pstre z czerwonom plamą pod ogonem
pstrągi szaroniebieskie
brunatnofioletowa wilcza jagoda
złoto co się godzi z każdym kolorem i nie przyjmuje cienia

policzki piegowate
dzioby nie tylko krótkie albo długie
przecież gile mają grube a dudki krzywe
za to
że niestałość spełnia swe zadanie
i ci co tak kochają że bronią błędów
tylko my chcemy być wciąż albo - albo
i jesteśmy na złość stale w kratkę 

***

A ja - na przekór - w kolorowe ciapki.

środa, 14 marca 2012

...

Taka zupełnie przypadkowa zagwozdka z dzisiejszego poranka:

bóg - bogini
bożek - ??

wtorek, 6 marca 2012

ZOON-VI.402-????/12

Dostałam się na staż. Czyt. wreszcie mam jakieś zajęcie, a i do kieszeni coś na jakiś letni wyjazd wpadnie.

Z tym stażem do taka zabawna sprawa. Gdzieś tak w połowie stycznia rozmawiałam z Pierwszą. O różnych sprawach, i tych luźniejszych, i tych poważniejszych. Gdzieś tak między tymbarkiem a pączkiem Pierwsza stwierdziła, że widzi mnie w pracy "z drugim człowiekiem". Tak, jasne. Ja i praca z człowiekiem; jak zwykle mam problem, żeby gębę otworzyć zanim się na dobre w jakimś miejscu zaaklimatyzuję.
Ale cóż, Pierwsza rzekła to animatorskim tonem, a ton animatorski - jak wszyscy oazowicze i po-oazowicze dobrze wiedzą, to tylko jeden stopień niżej od Dekalogu ;) O czym Ktoś postanowił mi przypomnieć w dość brutalny sposób.

Jakiś czas po rozmowie nasz wioskowy PUP zaczął wywieszać oferty stażów. Dagomirek złapał więc teczkę z papierami i przetuptał się przez miasto, celem zgłoszenia. CV trafiły w dwa miejsca (oba poszukujące "pracownika biurowego"), po czym nastała cisza.
Pierwsza odezwała się w końcu p. Przewodnicząca z Powiatowego Zespołu ds. Orzekania o Niepełnosprawności. "Kto pierwszy, ten lepszy" - więc potwierdziłam, że tam właśnie będę pracować (kilka dni później odezwali się też z Komendy ;P).
Już na miejscu okazało się, że staż nie będzie typową papierologią (jak miałam nadzieję), ale też w znacznej mierze "obsługą petenta".
Miałam mieć pracę "z drugim człowiekiem"? To ją mam ^^

Na razie siedzenie na informacji omija mnie szerokim łukiem (musimy z Alicją przejść najpierw małe przeszkolenie), a papierologii mam po uszy :P Ale to się może jutro zmienić - zespół jest malutki i jak ktoś ma na późniejszą zmianę, ktoś idzie na komisję jako protokólant, a ktoś jeszcze ma urlop - to zostajemy same dwie: opiekunka stażu i ja ^^"

A czym się nasz Zespół zajmuje? To tak na przyszłość, gdyby - nie daj Boże - przyszło wam go kiedyś odwiedzić.
Otóż: Powiatowe Zespoły itd orzekają o stopniu niepełnosprawności (w przypadku osób do 16 r.ż. po prostu o niepełnosprawności) na potrzeby nie-rentowe. Czyli wszelkiej maści legitymacje, zasiłki, zakłady pracy chronionej, opieka społeczna itd itp.

Suteki da ne~~ ^^

czwartek, 9 lutego 2012

bo H. prosił o nową notkę :)

L. zaczął odkładać fundusze na bilet do i z Poznania. Dla mnie znaczy. Taniej by mu chyba wyszło przepisać ten artykuł w bibliotece, ale kto tam zrozumie faceta.
Pan A. tak samo. Ledwo wyjechałam, już zaczął marudzić, że mam wracać. Że on nawet bilet ufunduje.
Co im odbiło? :)

Jasne, Pierwsza powiedziała mi ostatnio, że jestem cudem Bożym. Bo zaraz po urodzeniu nie oddychałam, a jednak jestem tu i trzymam się całkiem nieźle. Fakt, to cud, że stworek, któremu na początku nie za bardzo chciało się żyć (bo jak inaczej wyjaśnić ten bezdech i inne kiepskie parametry?) - że ten stworek po dwudziestu kilku latach wciąż żyje i stara się... wróć, próbuje - stara się to trochę za mocne określenie - próbuje żyć dla innych.

Tak mnie sobie Pan Bóg zaplanował. Żebym wpadła na kilka osób i przyniosła im przynajmniej troszkę radości, przynajmniej troszkę ciężaru zabrała z ich ramion. Wyznaczył mi zadanie i jeszcze trochę potrwa, zanim do końca wywiążę się z umowy.
Na razie mam wrażenie, że wciąż jestem na okresie próbnym/w trakcie szkolenia. Do prawdziwej posady brakuje mi trochę stażu i doświadczenia ;)

Mam tylko ostatnio taką cichą nadzieję, że ten Jego wynalazek (znaczy się ja) - ma wydłużoną gwarancję. Bo nie zawsze pamiętam o przestrzeganiu instrukcji obsługi. A jeśli nawet staram się pamiętać, to zawsze - ale to zawsze - przyłazi taki jeden, czarny rozczochrany, od konkurencji. Twierdzi, że on zna lepszy sposób, żeby to działało. No i człowiek daje się nabrać. A później już sam nie wie, dlaczego ta nie wszystko gra, skoro przecież przestrzega instrukcji (tej nowej)...

Na razie staram się częściej zaglądać do manuala. A w najbliższych dniach - zadzwonić, a właściwie przejść się do helpdeska. Może jeszcze gwarancja obowiązuje i naprawią mnie gratis i od ręki? ^^

piątek, 13 stycznia 2012

ima

Spotkałam Człowieka.

Cztery godziny to krótko. 240 minut - ta liczba już wygląda bardziej imponująco. Ale to wciąż tylko - albo i aż - garść okruchów obecności.


A słowa tak ulotne, jak nigdy. Może po to, by o tym milczeć?



Suteki da ne~~

niedziela, 8 stycznia 2012

a łyżka na to: "niemożliwe"

Ale jak niemożliwe, kiedy możliwe? Kiedy na to łyżkowe zawołanie aż chciałoby się odpowiedzieć Łukaszowym Dla Boga nie ma nic niemożliwego.

...

Czytając niedawno fanfika, trafiłam na scenę, która przywołała na myśl słowa pewnej osoby, wyrażoną przed kilku laty nadzieję, że przynajmniej przez jakiś czas o niej nie zapomnę. Słowa, których ton sugerował, że już nie raz nowopoznany człowiek obiecywał pamięć, lecz niedługo później znikał. Słowa wypowiedziane z uśmiechem, niby żartem, ale jednak...

Myślę, że to właśnie stąd bierze się w nas często pragnienie, żeby być najlepszym, najszybszym, najbogatszym, najpotężniejszym, najpiękniejszym... żeby mieć najwięcej, wiedzieć najlepiej, najpiękniej coś robić... mówiąc krótko: być i mieć naj - bo przecież takich "naj" się łatwo nie zapomina, a zapomniani - umieramy, choćby i za życia. (Ciekawostka: podobny koncept wypracowały pewne afrykańskie plemiona; duchy zmarłych biorą udział w życiu grupy jako "żywi zmarli", dopóki pamięta o nich ktoś z żyjących, dopiero później odchodzą w niebyt, przestają istnieć.)

A więc jednak: możliwe. Bo Pierwsze Prawo Miłości wciąż brzmi po prostu "Bądź".

Tak w ogóle to cała ta okołonoworoczna wyprawa rozpoczęła się pod znakiem nadziei. Nadziei, którą wyprosiłam, by później pozwolić ją sobie odebrać. I choć od razu dostałam ją z powrotem - smutek pozostał.
Dopiero później ktoś uświadomił mi, że gdyby ta pierwsza nadzieja się spełniła, gdyby do tego spotkania doszło - nie doszłoby prawdopodobnie do innego, na swój sposób ważniejszego i cenniejszego.

A poza tym niespodziewanym (i mam nadzieję choć w połowie tak cieszącym serce dla odwiedzonej, co dla mnie ;) ) - były i inne. Z drobinami radości przyniesionymi w chlebaku. Były i wieczory spędzone w najbardziej rodzinnym pomieszczeniu - kuchni. Był spacery w pogodzie i niepogodzie.
Ot, takie zwyczajne, ludzkie drobiazgi - które cieszą nie same przez siebie, ale przez obecność drugiego człowieka.

Ty i ja - serca dwa

Ty jesteś ciepły - ja ciągle czuję chłód
Gdy jesteś blisko, przytulam świat cały
Jesteś tak blisko - to prawdziwy Cud

Byle do piątku...

sobota, 7 stycznia 2012

radyjko

Każde miasto ma swojego, mniej lub bardziej zwichrowanego, proroka.
W mojej wioseczce tę rolę spełnia niejako pewien ksiądz G. (kto bywa w okolicy, z pewnością kojarzy, o kim mowa).

Tak się jakoś złożyło, że wczoraj trafiłam na wieczorną mszę akurat do jego parafii. Gdyby nie późna pora, pewnie poczekałabym na mszę w mariackim, a tak - posłuchałam sobie znowu "Nowej Teorii Zbawienia wg ks. G."
A teoria ta - jako że ksiądz G. jest zagorzałym zwolennikiem znanego toruńskiego zakonnika - sprowadza się w skrócie do tego, że słuchanie radyjka jest bezbłędną receptą na zbawienie. Boisz się, że w przyszłości dzieci nie zapalą ci świeczki na cmentarzu i nie zamówią mszy? - Słuchaj radyjka. Nabroiłeś w życiu i nie wiesz, czy cię wpuszczą w przyszłości do Nieba? - Słuchaj radyjka - nie dość, że sobie plusów nałapiesz, to i przy Sądzie Ostatecznym sam ksiądz G. się za tobą wstawi...

Wyjaśnijmy sobie jedno - ja do radyjka nic nie mam, sama czasami słucham i sobie chwalę (o ile nie wyrzucą z programu komplety na korzyść przedłużenia rozmów z politykami). Ale jeśli ma to być jedyny sposób na zbawienie i jedyna recepta na nie - to ja chyba odpadam.

Smutne jest to, że po pięciominutowym narzekaniu na "głuptasów w rządzie" (bo mocniejsze określenie na mszy to nie za bardzo) i na to, że nie chcą radyjku dać koncesji - błogosławieństwo na zakończenie pada w pół minuty, wypowiedziane na jednym oddechu, tak że gdyby człowiek nie uważał, to by je pewnie przegapił.

Nie wiem, może to ja mam zaburzone priorytety...

---
notka okołowrocławska już wkrótce ;)