środa, 21 lutego 2024

fiat na fali

Na to rzekła Maryja: «Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa!» (Łk 1, 38)

Powiedzieć fiat, gdy spotyka nas coś trudnego - jest ciężko. Czasami poddanie się woli Boga, zaakceptowanie Jego planu dla naszego życia wiele nas kosztuje. Nie tylko wysiłku, ale i czasu, gdy do tego poddania się dochodzimy przez poddanie się. Przez walkę, bunt, niezgodę aż po utratę sił.

Ciężko, ale da się.

Paradoksalnie jednak o wiele trudniejsze jest fiat, gdy Słowo zwiastuje coś dobrego. Kiedy Bóg mówi ci, że będzie błogosławił. Kiedy w niewoli egipskiej opowiada ci o Ziemi Obiecanej. Kiedy wydaje się kpić ze śmierci i otwiera groby.

Kiedy jedynym znakiem na potwierdzenie, że to Bóg składa tę obietnicę, jest sama obietnica (Wj 3, 12).

Ale dlaczego? Dlaczego łatwiej jest nam powiedzieć: "okej, Boże, niech się dzieje Twoja wola, przyjmuję ten ból/cierpienie/ciemność, wierzę że Ty je dopuszczasz, bo masz w tym jakiś plan" niż "tak, Boże, spraw to dobro, które mi obiecałeś". Dlaczego myśl o błogosławieństwie potrafi budzić aż taki opór?

Dlaczego, kiedy raz po raz słyszę zapewnienia, że moja modlitwa została wysłuchana i tylko to jeszcze nie jest ten czas - że w ogóle została wysłuchana - nie ma we mnie "Dzięki, Boże, super!", a tylko milion wątpliwości i pytań?

A Piotr wyszedł z łodzi i po prostu poszedł po falach.

wtorek, 5 grudnia 2023

nie taka znowu krucha

Łapa w górę, kto oglądał Krainę Lodu (oryg. Frozen)? Którąkolwiek z części? Śmiało, nie ma się czego wstydzić.

Ja wiem, że wszystko co animowane ma w naszej kulturze łatkę "dla dzieci" i "poważni dorośli" nie traktują tego poważnie - no chyba że poczują święte oburzenie, bo jak można dzieciom Takie Treści pokazywać?

Pamiętam, jak swego czasu takie właśnie święte oburzenie w pewnych grupach chrześcijańskich mam budziła część pierwsza. Bo przecież dwie dziewczyny i Let It Go - no nic innego jak tylko promocja lesbijstwa i sodomy i gomorii (zapis celowy).

Podejrzewam, że ci wszyscy krzyczący wtedy o bezeceństwach Elsy i Anny nie poświęcili tych niecałych dwóch godzin, żeby wiedzieć, o czym krzyczą. Bo gdyby to zrobili, to zamiast skupiać się na nieistniejącym podtekście, zwróciliby uwagę na prawdziwe przesłanie.

I nie, nie mam na myśli tego, że chajtanie się z dopiero co poznanym facetem jest słabym pomysłem albo że strach przed popełnieniem błędu paraliżuje i prowadzi właśnie do ich popełnienia. Przypomnijcie sobie, co według trolli jest w stanie zdjąć zaklęcie z Anny.

Tylko wielka miłość może rozpuścić lód w sercu. 

Na pierwszy rzut oka, baśniowy standard - książę, księżniczka, klątwa, pocałunek prawdziwej miłości i tak dalej. I początkowo sam film też nas prowadzi w tę stronę, oczywiście pokazując, kto jest tą prawdziwą miłością (nie książę z bajki, ale dziwny ale poczciwy Kristoff). Ale koniec końców lekarstwem okazuje się nie miłość romantyczna, ale pełna poświęcenia miłość siostrzana.

Uwaga.

To nie miłość Elsy odczyniła zaklęcie - ale miłość Anny, która pchnęła ja do poświęcenia własnego życia dla ratowania siostry. 

Bajdełej i tak przy okazji to właśnie do mnie dotarło, że trolle nigdy nie mówią wprost w czyim sercu jest ten lód. I nie, to nie kwestia tłumaczenia: Only an act of true love can thaw a frozen heart. Anna może fizycznie zamarzać, ale to Elsa zachowuje się, jakby jej serce było skute lodem. Poświęcenie Anny ratuje więc tak naprawdę je obie. Zaklęcie traci moc, bo serce Elsy odmarza. [tu wstaw gifa z dymiąca czachą]

Ale to taka mała dygresja.

Dzisiejszą notkę sponsoruje bowiem drugi film. I nie, nie dlatego, że podczas ostatniego kryzysu spędziłam dobre pół godziny rycząc przy zapętlonym The Next Right Thing.

Poważnie, kto nie słuchał, niech znajdzie i nadrobi - ale w oryginale. Polska wersja wprawdzie mocno daje radę, ale to już ty wiesz co nie co końca działa jako odpowiednik the next right thing - tego co w danym momencie trzeba zrobić. Ale, cały utwór - kwintesencja żalu, rozpaczy, depresji. Genialnie oddany ten stan, gdy nie można już nic, gdy nic nie ma sensu, gdy jest tak że niejest. I to, jak ważne w takich stanach jest podjęcie decyzji, by zrobić ten jeden krok, tą jedną rzecz.

Ale to kolejna dygresja.

A zatem do rzeczy. Pod koniec drugiego filmu Anna przeprasza Kristoffa, że zniknęła bez słowa, bo popędziła ratować siostrę. On odpowiada, bez cienia urazy: Jak kocha, to poczeka.

No i okej, tłumacz znalazł frazę funkcjonującą w języku docelowym, która nienajgorzej w tym kontekście pasuje. Bo to prawda, ten kto kocha, będzie czekał. Nie zmieni nagle zdania, bo zadziało się coś, czego na razie nie rozumie. Ale przyznajcie sami, jak często te słowa padają z lekceważącym tonem? Albo jako tanie usprawiedliwienie, gdy nie bardzo nam się coś dla kogoś akurat chce?

W oryginale (jakoś tak wyszło, że zmieniając język mówiony na polski, zostawiłam tym razem włączone angielskie napisy) Kristoff mówi: Love is not fragile.

Miłość nie jest krucha.

Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma. (Kor 13, 7)

Myślę, że to dobry papierek lakmusowy do oceny tego, co czujemy względem drugiej osoby. Jeśli sprawa wysypuje się na drobiazgach - to może jednak nie jest to miłość? Zauroczenie, sympatia, zakochanie, zadurzenie, wdzięczność, milion innych ciepłopozytywnych uczuć - każde z nich ze swoją własną wartością, ale jednak nie miłość?

Bo pewnie, o związek i o miłość trzeba dbać. Pielęgnować, budować i tak dalej. Ale Miłość nie jest taka krucha. Nie rozsypie się tylko dlatego, że zdarzyło się życie i trzeba było dokonać pewnych wyborów.

Miłość przetrwa, jak ten żar pod grubą warstwą popiołu. Na zewnątrz nie widać nic, tylko ruiny i zgliszcza. Ale ona się tli i tylko czeka na właściwy czas.

Miłość nie jest krucha i moim zdaniem to jest suteki.

niedziela, 19 listopada 2023

no dobra

I kolejna myśl z różańca (wychodzi na to, że mi się profil bloga zmienia - a może tylko źródło obserwacji?).

Wśród siedmiu słów z krzyża, dwa wracają do mnie najczęściej podczas ostatniej tajemnicy bolesnej. Eli, Eli, lama sabachthani i Ojcze, w ręce Twoje oddaję ducha mego.

Ciastko z dziurką dla tego, kto domyśli się, czemu akurat ta para sprawiła ostatnio, że się zatrzymałam.

Podpowiedź? Przewińmy historię troszkę wstecz i zajrzyjmy do ogrodu Getsemani. 
Może niech będzie według Łukasza: Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich. Wszakże nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!

Jeśli dalej nie dzwoni, to dorzucę jeszcze wesele w Kanie Galilejskiej. Tym razem Jan (ciekawe dlaczego tylko on, czyżby reszta chłopaków nie została zaproszona?)
Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? [Czy] jeszcze nie nadeszła godzina moja? [...]Napełnijcie stągwie wodą»

Na różną skalę i w różnych sytuacjach Jezus zachowuje się trochę jak ten syn z przypowieści:

Co myślicie? Pewien człowiek miał dwóch synów. Zwrócił się do pierwszego i rzekł: "Dziecko, idź dzisiaj i pracuj w winnicy!" Ten odpowiedział: "Idę, panie!", lecz nie poszedł. Zwrócił się do drugiego i to samo powiedział. Ten odparł: "Nie chcę". Później jednak opamiętał się i poszedł. (Mt 21, 28-30)

Może nie pierwszy raz to słyszycie, że posłuszeństwo, że działanie a słowa itd, ale ja dzisiaj chcę trochę odwrócić porządek, w którym patrzymy na te momenty. Nie, że Jezus był posłuszny pomimo - ale że miał te momenty zwątpienia, może zwykłej ludzkiej niechęci, może nawet silnego wewnętrznego oporu.

I to nie tylko On. Zwiastowanie - zwykle skupiamy się na tym Fiat, na którym wszystko zawisło, ale przecież przed tym było powątpiewanie. Ewangelista zapisał to jako Jakże się to stanie, skoro nie znam męża? - w mowie potocznej Ale że jak? Nie masz może jakiejś innej opcji?

Przewińmy taśmę jeszcze bardziej wstecz (tylko kilka przykładów, sami znajdziecie ich na pewno o wiele więcej).

Gedeon z jego dopraszaniem się o znaki - i to nie raz! Zanim się zaangażował na sto procent, musiał dostać (poza innymi zapewnieniami) nie jeden, a dwa znaki z runem.

Mojżesz, który próbował wywinąć się od prorokowania, bo mu jąkanie przeszkadzało.

Abraham, który idąc zamordować Izaaka zostawia sługi z obietnicą, że wróci z chłopcem, a nawet mówi młodemu Bóg upatrzy sobie jagnię na całopalenie, synu mój. Mądrzy ludzie tłumaczą, że miał tak kompletne zaufanie do Boga. Może i miał. A może po prostu mu się w głowie nie mieściło, więc wypierał i podważał, aż stanął pod ścianą i nie miał już innego wyjścia.

Koniec końców każde z nich okazało się posłuszne Bogu i dokonali wielkich rzeczy. Więc czy autor natchniony nie mógłby tak od razu powiedzieć? Pominąć milczeniem te niewygodne momenty, albo tylko na szybko się przez nie przewinąć, żeby zamieść pod dywan? Pokazać nam Jezusa absolutnie ufnego i pewnego w każdym momencie (po 40 dniach na pustyni dał radę, to czemu nie w Ogrodzie Oliwnym i na Golgocie?).

Bo żeby gdyż ponieważ do nas dotarło, że takie coś jest jak najbardziej okej. Bóg nie oczekuje od nas, że na Jego słowo wszystko rzucimy i rzucimy się być posłuszni. To znaczy, nie zrozumcie mnie źle - tak pewnie byłoby najlepiej, bo On ma Plan i to taki najlepszy. Ale czy Jezus, opowiadając o tych dwóch synach, w jakikolwiek sposób krytykuje tego drugiego? Nie. Nie mówi: "Tak, ten drugi spełnił wolę ojca, ale byłoby jeszcze lepiej, gdyby zrobił to bez gadania." 

Wątpliwości, opory, bunty, marudzenia - to wszystko jest w nas wpisane czy tego chcemy czy nie. Możemy się nauczyć je skracać czy negować, ale - zwłaszcza w konfrontacji z czymś trudnym - ten głos zawsze gdzieś w nas będzie siedział.

I to jest okej.

Jeszcze raz, jeśli ktoś nie dosłyszał za pierwszym razem albo nie dowierza, jak można głosić takie herezje.

CHWILE ZWĄTPIENIA I BUNTU SĄ OKEJ.

Masz pełne prawo walczyć i potrzebować czasu, i dziesięciu albo i więcej podejść do tematu. Tylko tu wracamy do tego, o czym było na początku - o tym, żeby w tym nie utknąć. I to nie dlatego, że tak trzeba, czy powinieneś, czy coś. Nawet nie dlatego, że to dopiero to działanie nada sens czy usprawiedliwi nasze wahanie.

Nie, po prostu nie warto.

Co by było jakby Abraham wziął Izaaka pod pachę i uciekł z tej góry? Gdyby Miriam odmówiła za strachu przed konsekwencjami? Gdyby Jezus stwierdził, że nie pójdzie na krzyż i już, bo przecież może jeszcze nauczać i działać cuda przez wiele lat?

Powiem więcej - nawet gdy już podejmiemy to działanie, mamy dalej prawo do emocji. Tak ładnie brzmi to Ojcze, w ręce Twoje oddaję ducha mego, prawda? Ale jeśli słuchaliście kiedyś musicalu Jesus Christ Superstar to wiecie, że niektórzy usłyszeli te słowa trochę inaczej...


Tak, Gethesamane to modlitwa w Ogrójcu, ale dobrze oddaje to co próbuję teraz przekazać - Jezus poddaje się woli Ojca, ale się z nią nie godzi. Kompletnie niebiblijne źródło (zdaniem niektórych pewnie nawet anty-), ale spójrzmy na te ostatnie słowa właśnie w tym kluczu. Dlaczego? Jaki człowiek, po tak wielkim krzyku opuszczenia i rozpaczy (a Jezus był też człowiekiem) mógłby zupełnie zmienić zdanie i totalnie zaufać Temu, który go porzucił, skoro warunki się nie zmieniły?

Więc usłyszmy te ostatnie słowa (choćby tylko ten raz, później możemy wrócić do oficjalnej wykładni) właśnie w ten sposób: Boże, nie chcę, ale już nie mam siły walczyć, rób co chcesz, nie dlatego że się na to zgadzam, ale zwyczajnie się poddaję. Nie mam nic, nie wierzę nawet, że Ty wywiedziesz z tego jakieś dobro, bo po ludzku się nie da. Ale rób co chcesz.

Ale znowu - poddanie się woli Bożej. Co powstrzymywało Jezusa przed zejściem z krzyża? Skoro Bóg Go opuścił i cały plan był bez sensu, to równie dobrze mógł wybrać swoją drogę. Bez względu na to, czy został tam dobrowolnie - czy po prostu się poddał, poddał się woli Ojca.

I myślę, że to druga ważna lekcja. Bo czasami - a zwłaszcza teraz - mam tak, że nie zgadzam się na to, co jest, co według wszelkiej mądrości jest częścią Bożego planu, a zatem jest najlepsze. Więc poddaję się i poddaję się. (Po angielsku by to ładnie zabrzmiało: give up and give in) Pewnie gdybym zaakceptowała i zgodziła się na ten plan, byłoby prościej - ale nie zawsze potrafię. Dzięki Bogu, Bogu to nie przeszkadza. Wystarczy, że przez to poddanie się, przestaję przeszkadzać Jemu w działaniu moimi nieudolnymi próbami naprawienia świata po swojemu.

Więc dwie lekcje: bunt i wątpliwości są dozwolone i tak długo jak się poddajesz, masz prawo do własnego zdania.