piątek, 13 stycznia 2012

ima

Spotkałam Człowieka.

Cztery godziny to krótko. 240 minut - ta liczba już wygląda bardziej imponująco. Ale to wciąż tylko - albo i aż - garść okruchów obecności.


A słowa tak ulotne, jak nigdy. Może po to, by o tym milczeć?



Suteki da ne~~

niedziela, 8 stycznia 2012

a łyżka na to: "niemożliwe"

Ale jak niemożliwe, kiedy możliwe? Kiedy na to łyżkowe zawołanie aż chciałoby się odpowiedzieć Łukaszowym Dla Boga nie ma nic niemożliwego.

...

Czytając niedawno fanfika, trafiłam na scenę, która przywołała na myśl słowa pewnej osoby, wyrażoną przed kilku laty nadzieję, że przynajmniej przez jakiś czas o niej nie zapomnę. Słowa, których ton sugerował, że już nie raz nowopoznany człowiek obiecywał pamięć, lecz niedługo później znikał. Słowa wypowiedziane z uśmiechem, niby żartem, ale jednak...

Myślę, że to właśnie stąd bierze się w nas często pragnienie, żeby być najlepszym, najszybszym, najbogatszym, najpotężniejszym, najpiękniejszym... żeby mieć najwięcej, wiedzieć najlepiej, najpiękniej coś robić... mówiąc krótko: być i mieć naj - bo przecież takich "naj" się łatwo nie zapomina, a zapomniani - umieramy, choćby i za życia. (Ciekawostka: podobny koncept wypracowały pewne afrykańskie plemiona; duchy zmarłych biorą udział w życiu grupy jako "żywi zmarli", dopóki pamięta o nich ktoś z żyjących, dopiero później odchodzą w niebyt, przestają istnieć.)

A więc jednak: możliwe. Bo Pierwsze Prawo Miłości wciąż brzmi po prostu "Bądź".

Tak w ogóle to cała ta okołonoworoczna wyprawa rozpoczęła się pod znakiem nadziei. Nadziei, którą wyprosiłam, by później pozwolić ją sobie odebrać. I choć od razu dostałam ją z powrotem - smutek pozostał.
Dopiero później ktoś uświadomił mi, że gdyby ta pierwsza nadzieja się spełniła, gdyby do tego spotkania doszło - nie doszłoby prawdopodobnie do innego, na swój sposób ważniejszego i cenniejszego.

A poza tym niespodziewanym (i mam nadzieję choć w połowie tak cieszącym serce dla odwiedzonej, co dla mnie ;) ) - były i inne. Z drobinami radości przyniesionymi w chlebaku. Były i wieczory spędzone w najbardziej rodzinnym pomieszczeniu - kuchni. Był spacery w pogodzie i niepogodzie.
Ot, takie zwyczajne, ludzkie drobiazgi - które cieszą nie same przez siebie, ale przez obecność drugiego człowieka.

Ty i ja - serca dwa

Ty jesteś ciepły - ja ciągle czuję chłód
Gdy jesteś blisko, przytulam świat cały
Jesteś tak blisko - to prawdziwy Cud

Byle do piątku...

sobota, 7 stycznia 2012

radyjko

Każde miasto ma swojego, mniej lub bardziej zwichrowanego, proroka.
W mojej wioseczce tę rolę spełnia niejako pewien ksiądz G. (kto bywa w okolicy, z pewnością kojarzy, o kim mowa).

Tak się jakoś złożyło, że wczoraj trafiłam na wieczorną mszę akurat do jego parafii. Gdyby nie późna pora, pewnie poczekałabym na mszę w mariackim, a tak - posłuchałam sobie znowu "Nowej Teorii Zbawienia wg ks. G."
A teoria ta - jako że ksiądz G. jest zagorzałym zwolennikiem znanego toruńskiego zakonnika - sprowadza się w skrócie do tego, że słuchanie radyjka jest bezbłędną receptą na zbawienie. Boisz się, że w przyszłości dzieci nie zapalą ci świeczki na cmentarzu i nie zamówią mszy? - Słuchaj radyjka. Nabroiłeś w życiu i nie wiesz, czy cię wpuszczą w przyszłości do Nieba? - Słuchaj radyjka - nie dość, że sobie plusów nałapiesz, to i przy Sądzie Ostatecznym sam ksiądz G. się za tobą wstawi...

Wyjaśnijmy sobie jedno - ja do radyjka nic nie mam, sama czasami słucham i sobie chwalę (o ile nie wyrzucą z programu komplety na korzyść przedłużenia rozmów z politykami). Ale jeśli ma to być jedyny sposób na zbawienie i jedyna recepta na nie - to ja chyba odpadam.

Smutne jest to, że po pięciominutowym narzekaniu na "głuptasów w rządzie" (bo mocniejsze określenie na mszy to nie za bardzo) i na to, że nie chcą radyjku dać koncesji - błogosławieństwo na zakończenie pada w pół minuty, wypowiedziane na jednym oddechu, tak że gdyby człowiek nie uważał, to by je pewnie przegapił.

Nie wiem, może to ja mam zaburzone priorytety...

---
notka okołowrocławska już wkrótce ;)