piątek, 26 lutego 2010

My Baseball

My jako my, nie jako "mój". ^^

Ale nie będzie o baseballu, ani o produkującej się na temat szczegółów Chylińskiej. Ani o tym, jak pewien faszysta przeoczył maila lub po prostu miał ochotę na rozmowę (czy to już kwalifikuje się jako mobbing?). Bo "szkoda nerw".

Będzie za to o nowym hobby, wypatrzonym już dawno temu, przy okazji kurowania jakiegoś paskudnego przeziębienia, a podjętym niedawno, bo i czas i warunki sprzyjać zaczęły. Mowa o czymś zwanym keszowaniem, a po ludzku (czyli po Lesiowemu) - polowaniem na skarby.
Zabawę zapoczątkował w USA w 2000 roku Dave Ulmer. Do Polski - przynajmniej oficjalnie - trafiła niecałe dwa lata później. I się zadomowiła.
Zabawa polega na tym, że ktoś znajduje miejsce, które chciałby pokazać innym albo wpada na inny genialny pomysł - i w tylko sobie znanym miejscu ukrywa skrzynkę. Później udostępnia jej współrzędne i opis miejsca ukrycia. Później taka ja na przykład może skrzyneczkę znaleźć i wpisem do dziennika potwierdzić fakt "zdobycia skarbu". A jeśli skrzyneczka jest większa niż mikro, to często można w niej znaleźć fanty na wymianę :)

Jako że czwartki mam wolne, a bez pretekstu ciężko się wywlec na spacer przy zachmurzonym niebie i temperaturach niewiele powyżej zera, to biegam sobie po Gdańsku za skarbami. Na razie w moje łapki wpadły 2 :P i jeden słupski. Ale dopiero zaczynam, więc jeszcze nie mogę pochwalić się tym ósmym zmysłem, który pozwala doświadczonym keszerom już na pierwszy rzut oka ustalić miejsca do obmacania/przekopania. A to trzeba zrobić sprawnie, żeby uwagi cywilów nie zwrócić. :)

Robótki na razie leżą i kwiczą - raptem kocyk Jezuskowi podczas Księżniczki Mononoke wyszyłam. A i to niecały. Jutro wrzucę fotkę. Zakładka też tylko kilka-naście białych krzyżyków dostała, bo Anchor ma ceny... cóż... studentką jestem i mimo stypendium naukowego pewne ceny są dla mnie ciut za wysokie. Zwłaszcza przy 20 kolorach w takiej małej pracy. Przeliczymy na DMC i zobaczymy wtedy.

A dziś księżyc w pełni. Albo prawie w pełni. I po lekturze Utopii taką myśl mi ten księżyc wzbudził. Że na ludzi sławnych, bogatych etc, co to świecą własnym blaskiem mówimy "gwiazdy". A na Pana Jezusa mówimy, że to nasze Słonko. Więc w takim układzie, to ja bym chciała być księżycem. Księżycem, który odbija Jezusowe promienie i oświetla ziemię - czyli tych co to ani nie chcą być gwiazdami, ani jeszcze nie potrafią być księżycami :) Ot, taka sobie wieczorna myśl...

Suteki da, ne?

niedziela, 21 lutego 2010

WP 2010

Tak, zaczął się nam Wielki Post. Kolejny. Czas więc na postanowienie. W tym roku potrójne, żeby niejako spróbować wszystkich trzech postaw: modlitwy, postu i jałmużny. Za 40 dni zdradzę, czy udało się go dochować ;)

Na polu robótkowym cały czas coś się dzieje - wreszcie odgrzebałam bożonarodzeniowy gobelin, rozpoczęty jeszcze w 2006 r :P Do gwiazdki pewnie go skończę.

A w ramach drobnego kolorowego przerywnika (bo na gobelinie same szarości, brązy i ciemne zielenie zostały) - wenecka zakładeczka projektu pana Michaela Powella. O ta:



Podpatrzyłam ją na blogu Zakręcone XXX i z miejsca się zakochałam. We wtorek pewnie wyprawię się po mulinki i będziem szaleć.


A na koniec... Dwa lata temu x. Norbi poprosił mnie o przygotowanie inscenizowanej Drogi Krzyżowej dla młodzieży. Przez 2 dni szukałam pomysłu, a gdy wreszcie przyszło natchnienie, całość napisała się właściwie od ręki. Drogi w końcu nie poprowadziliśmy, ale tekst został i dziś go odgrzebałam. W zakończeniu były takie słowa:

Na zegarze świata bije godzina trzecia. Nie pytaj, co możesz zrobić. Nie postanawiaj niczego. Nie proś o siły, by zmienić życie i świat.
Módl się raczej o miłość, byś potrafił kochać. Czuwaj i módl się, byś nie przegapił poranka spełnionej obietnicy. Idź i żyj tak, by Jezus już nie umierał.

piątek, 19 lutego 2010

Ps 139, 14

Sławię Cię, żeś mnie tak cudownie stworzył; †
godne podziwu są Twoje dzieła *
i duszę moją znasz do głębi.

wtorek, 16 lutego 2010

pomyślmy o myślach

To nie tak, że nie piszę, bo nie mam o czym. Wręcz przeciwnie, zbyt wiele myśli kłębi się w mojej głowie, doprasza uwagi, a gdy zaczynam skupiać się na jednej z nich, inne stają się zazdrosne i atakują tak zaciekle, że ta pierwsza ucieka. Dlatego na razie nie staram się zrozumieć, a jedynie... jakby to ująć... kontempluję? Chyba tak można nazwać te chwile poświęcone przyglądaniu się pewnym sprawom. Samemu przyglądaniu, bo zrozumienie, czemu tak uparcie do mnie wracają, wciąż mi się wymyka.
Bo na przykład. Zwykła sprawa, bitwa śnieżna. Podcinam człowiekowi nogi, a jednocześnie podtrzymuję. Bo rymnąć na plecy - nawet w śnieg - to żadna atrakcja. Więc podtrzymuję. I czuję ten kochany ciężar na ręce. I co z tego wynika? Mówiłam już - nie wiem. A przecież wciąż i wciąż to do mnie wraca.
Albo znowu. Mała tradycja spotkań z pewną osobą: słodki drobiazg. Przed wyjazdem - zamieszanie z pakowaniem, zapomniane kapcie - wyleciało mi z głowy. Wrocław - poranny mróz, że nosa z poczekalni nie wyściubi. Katowice? Spóźnienie, chłopak grający Dżem w przejściu i znowu - zapomniałam. Bielsko. Za mało czasu do przyjazdu autobusu, nie chciałam wchodzić do marketu - autobus jak na złość przyjechał dużo później. Dopiero trzeciego dnia był i czas, i okazja, żeby się w drobiazg zaopatrzyć. I akurat ten dzień był dla tej osoby smutny, więc drobiazg był jak znalazł. Przypadek? Opatrzność? God knows.
Drobiazgi? Możliwe. Ale przecież z drobiazgów składają się wielkie całości. Jedno ziarnko ryżu może przeważyć szalę, jedna kropla może przepełnić puchar, jedna dodatkowa cegła może zawalić wieżę - albo być jej pięknym zwieńczeniem.
Dlatego ufam, że kiedyś zrozumiem. A nawet jeśli nie - jestem wdzięczna za te doświadczenia. Bo każde z nich coś we mnie pozostawia, coś tworzy.

środa, 3 lutego 2010

1830km...

1830 km - tyle zgodnie z biletami kolejowymi i mapami google przejechałam w ostatnim tygodniu na trasie Słupsk-Wrocław-Bielsko Biała-Nowy Sącz-Kraków-Słupsk :) Godzin spędzonych w trasie nie liczę, bo nie warto. Warto za to było je poświęcić, żeby spędzić te kilka godzin/dni z ludźmi o naprawdę gorrrrących sercach (co przy takich mrozach i śniegach jakie mamy tej zimy dało się wyraźnie odczuć).

Świat byłby taki ubogi
gdybyśmy się nie spotkali
bo nasza miłość ubogaca świat
ty kochasz mnie, a ciebie ja


Ta prosta pioseneczka stała się nieoficjalnym hymnem 3-dniowych rekolekcji w Bielsku Białej Lipniku, odbywających się pod hasłem Więcej Miłości - teraz i w przyszłości. Śpiewaliśmy ją praktycznie wszędzie - na modlitwach, spotkaniach, pogodnych, podczas dyżurów, a nawet - jak zaczęliśmy marznąć - na Bielskim PKSie :P
Niby tylko 3 dni, ale wydarzyło się tyle, że nie wiadomo, o czym opowiadać. Bo przecież ani konferencje, ani praca w grupach, ani piłkarzyki, ani niemal rozpustne posiłki, ani nawet tańce i insze wygłupy na śniegu nie przeszły bez echa. Więc może na razie tylko tyle. Że byłam i że coś we mnie po nich zostało. Wspomnienia i ważkie pytania. Nowe znajomości. I chęć na powtórkę w czerwcu. A szczegóły może później, przy innej okazji :)