wtorek, 5 grudnia 2023

nie taka znowu krucha

Łapa w górę, kto oglądał Krainę Lodu (oryg. Frozen)? Którąkolwiek z części? Śmiało, nie ma się czego wstydzić.

Ja wiem, że wszystko co animowane ma w naszej kulturze łatkę "dla dzieci" i "poważni dorośli" nie traktują tego poważnie - no chyba że poczują święte oburzenie, bo jak można dzieciom Takie Treści pokazywać?

Pamiętam, jak swego czasu takie właśnie święte oburzenie w pewnych grupach chrześcijańskich mam budziła część pierwsza. Bo przecież dwie dziewczyny i Let It Go - no nic innego jak tylko promocja lesbijstwa i sodomy i gomorii (zapis celowy).

Podejrzewam, że ci wszyscy krzyczący wtedy o bezeceństwach Elsy i Anny nie poświęcili tych niecałych dwóch godzin, żeby wiedzieć, o czym krzyczą. Bo gdyby to zrobili, to zamiast skupiać się na nieistniejącym podtekście, zwróciliby uwagę na prawdziwe przesłanie.

I nie, nie mam na myśli tego, że chajtanie się z dopiero co poznanym facetem jest słabym pomysłem albo że strach przed popełnieniem błędu paraliżuje i prowadzi właśnie do ich popełnienia. Przypomnijcie sobie, co według trolli jest w stanie zdjąć zaklęcie z Anny.

Tylko wielka miłość może rozpuścić lód w sercu. 

Na pierwszy rzut oka, baśniowy standard - książę, księżniczka, klątwa, pocałunek prawdziwej miłości i tak dalej. I początkowo sam film też nas prowadzi w tę stronę, oczywiście pokazując, kto jest tą prawdziwą miłością (nie książę z bajki, ale dziwny ale poczciwy Kristoff). Ale koniec końców lekarstwem okazuje się nie miłość romantyczna, ale pełna poświęcenia miłość siostrzana.

Uwaga.

To nie miłość Elsy odczyniła zaklęcie - ale miłość Anny, która pchnęła ja do poświęcenia własnego życia dla ratowania siostry. 

Bajdełej i tak przy okazji to właśnie do mnie dotarło, że trolle nigdy nie mówią wprost w czyim sercu jest ten lód. I nie, to nie kwestia tłumaczenia: Only an act of true love can thaw a frozen heart. Anna może fizycznie zamarzać, ale to Elsa zachowuje się, jakby jej serce było skute lodem. Poświęcenie Anny ratuje więc tak naprawdę je obie. Zaklęcie traci moc, bo serce Elsy odmarza. [tu wstaw gifa z dymiąca czachą]

Ale to taka mała dygresja.

Dzisiejszą notkę sponsoruje bowiem drugi film. I nie, nie dlatego, że podczas ostatniego kryzysu spędziłam dobre pół godziny rycząc przy zapętlonym The Next Right Thing.

Poważnie, kto nie słuchał, niech znajdzie i nadrobi - ale w oryginale. Polska wersja wprawdzie mocno daje radę, ale to już ty wiesz co nie co końca działa jako odpowiednik the next right thing - tego co w danym momencie trzeba zrobić. Ale, cały utwór - kwintesencja żalu, rozpaczy, depresji. Genialnie oddany ten stan, gdy nie można już nic, gdy nic nie ma sensu, gdy jest tak że niejest. I to, jak ważne w takich stanach jest podjęcie decyzji, by zrobić ten jeden krok, tą jedną rzecz.

Ale to kolejna dygresja.

A zatem do rzeczy. Pod koniec drugiego filmu Anna przeprasza Kristoffa, że zniknęła bez słowa, bo popędziła ratować siostrę. On odpowiada, bez cienia urazy: Jak kocha, to poczeka.

No i okej, tłumacz znalazł frazę funkcjonującą w języku docelowym, która nienajgorzej w tym kontekście pasuje. Bo to prawda, ten kto kocha, będzie czekał. Nie zmieni nagle zdania, bo zadziało się coś, czego na razie nie rozumie. Ale przyznajcie sami, jak często te słowa padają z lekceważącym tonem? Albo jako tanie usprawiedliwienie, gdy nie bardzo nam się coś dla kogoś akurat chce?

W oryginale (jakoś tak wyszło, że zmieniając język mówiony na polski, zostawiłam tym razem włączone angielskie napisy) Kristoff mówi: Love is not fragile.

Miłość nie jest krucha.

Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma. (Kor 13, 7)

Myślę, że to dobry papierek lakmusowy do oceny tego, co czujemy względem drugiej osoby. Jeśli sprawa wysypuje się na drobiazgach - to może jednak nie jest to miłość? Zauroczenie, sympatia, zakochanie, zadurzenie, wdzięczność, milion innych ciepłopozytywnych uczuć - każde z nich ze swoją własną wartością, ale jednak nie miłość?

Bo pewnie, o związek i o miłość trzeba dbać. Pielęgnować, budować i tak dalej. Ale Miłość nie jest taka krucha. Nie rozsypie się tylko dlatego, że zdarzyło się życie i trzeba było dokonać pewnych wyborów.

Miłość przetrwa, jak ten żar pod grubą warstwą popiołu. Na zewnątrz nie widać nic, tylko ruiny i zgliszcza. Ale ona się tli i tylko czeka na właściwy czas.

Miłość nie jest krucha i moim zdaniem to jest suteki.

niedziela, 19 listopada 2023

no dobra

I kolejna myśl z różańca (wychodzi na to, że mi się profil bloga zmienia - a może tylko źródło obserwacji?).

Wśród siedmiu słów z krzyża, dwa wracają do mnie najczęściej podczas ostatniej tajemnicy bolesnej. Eli, Eli, lama sabachthani i Ojcze, w ręce Twoje oddaję ducha mego.

Ciastko z dziurką dla tego, kto domyśli się, czemu akurat ta para sprawiła ostatnio, że się zatrzymałam.

Podpowiedź? Przewińmy historię troszkę wstecz i zajrzyjmy do ogrodu Getsemani. 
Może niech będzie według Łukasza: Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich. Wszakże nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!

Jeśli dalej nie dzwoni, to dorzucę jeszcze wesele w Kanie Galilejskiej. Tym razem Jan (ciekawe dlaczego tylko on, czyżby reszta chłopaków nie została zaproszona?)
Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? [Czy] jeszcze nie nadeszła godzina moja? [...]Napełnijcie stągwie wodą»

Na różną skalę i w różnych sytuacjach Jezus zachowuje się trochę jak ten syn z przypowieści:

Co myślicie? Pewien człowiek miał dwóch synów. Zwrócił się do pierwszego i rzekł: "Dziecko, idź dzisiaj i pracuj w winnicy!" Ten odpowiedział: "Idę, panie!", lecz nie poszedł. Zwrócił się do drugiego i to samo powiedział. Ten odparł: "Nie chcę". Później jednak opamiętał się i poszedł. (Mt 21, 28-30)

Może nie pierwszy raz to słyszycie, że posłuszeństwo, że działanie a słowa itd, ale ja dzisiaj chcę trochę odwrócić porządek, w którym patrzymy na te momenty. Nie, że Jezus był posłuszny pomimo - ale że miał te momenty zwątpienia, może zwykłej ludzkiej niechęci, może nawet silnego wewnętrznego oporu.

I to nie tylko On. Zwiastowanie - zwykle skupiamy się na tym Fiat, na którym wszystko zawisło, ale przecież przed tym było powątpiewanie. Ewangelista zapisał to jako Jakże się to stanie, skoro nie znam męża? - w mowie potocznej Ale że jak? Nie masz może jakiejś innej opcji?

Przewińmy taśmę jeszcze bardziej wstecz (tylko kilka przykładów, sami znajdziecie ich na pewno o wiele więcej).

Gedeon z jego dopraszaniem się o znaki - i to nie raz! Zanim się zaangażował na sto procent, musiał dostać (poza innymi zapewnieniami) nie jeden, a dwa znaki z runem.

Mojżesz, który próbował wywinąć się od prorokowania, bo mu jąkanie przeszkadzało.

Abraham, który idąc zamordować Izaaka zostawia sługi z obietnicą, że wróci z chłopcem, a nawet mówi młodemu Bóg upatrzy sobie jagnię na całopalenie, synu mój. Mądrzy ludzie tłumaczą, że miał tak kompletne zaufanie do Boga. Może i miał. A może po prostu mu się w głowie nie mieściło, więc wypierał i podważał, aż stanął pod ścianą i nie miał już innego wyjścia.

Koniec końców każde z nich okazało się posłuszne Bogu i dokonali wielkich rzeczy. Więc czy autor natchniony nie mógłby tak od razu powiedzieć? Pominąć milczeniem te niewygodne momenty, albo tylko na szybko się przez nie przewinąć, żeby zamieść pod dywan? Pokazać nam Jezusa absolutnie ufnego i pewnego w każdym momencie (po 40 dniach na pustyni dał radę, to czemu nie w Ogrodzie Oliwnym i na Golgocie?).

Bo żeby gdyż ponieważ do nas dotarło, że takie coś jest jak najbardziej okej. Bóg nie oczekuje od nas, że na Jego słowo wszystko rzucimy i rzucimy się być posłuszni. To znaczy, nie zrozumcie mnie źle - tak pewnie byłoby najlepiej, bo On ma Plan i to taki najlepszy. Ale czy Jezus, opowiadając o tych dwóch synach, w jakikolwiek sposób krytykuje tego drugiego? Nie. Nie mówi: "Tak, ten drugi spełnił wolę ojca, ale byłoby jeszcze lepiej, gdyby zrobił to bez gadania." 

Wątpliwości, opory, bunty, marudzenia - to wszystko jest w nas wpisane czy tego chcemy czy nie. Możemy się nauczyć je skracać czy negować, ale - zwłaszcza w konfrontacji z czymś trudnym - ten głos zawsze gdzieś w nas będzie siedział.

I to jest okej.

Jeszcze raz, jeśli ktoś nie dosłyszał za pierwszym razem albo nie dowierza, jak można głosić takie herezje.

CHWILE ZWĄTPIENIA I BUNTU SĄ OKEJ.

Masz pełne prawo walczyć i potrzebować czasu, i dziesięciu albo i więcej podejść do tematu. Tylko tu wracamy do tego, o czym było na początku - o tym, żeby w tym nie utknąć. I to nie dlatego, że tak trzeba, czy powinieneś, czy coś. Nawet nie dlatego, że to dopiero to działanie nada sens czy usprawiedliwi nasze wahanie.

Nie, po prostu nie warto.

Co by było jakby Abraham wziął Izaaka pod pachę i uciekł z tej góry? Gdyby Miriam odmówiła za strachu przed konsekwencjami? Gdyby Jezus stwierdził, że nie pójdzie na krzyż i już, bo przecież może jeszcze nauczać i działać cuda przez wiele lat?

Powiem więcej - nawet gdy już podejmiemy to działanie, mamy dalej prawo do emocji. Tak ładnie brzmi to Ojcze, w ręce Twoje oddaję ducha mego, prawda? Ale jeśli słuchaliście kiedyś musicalu Jesus Christ Superstar to wiecie, że niektórzy usłyszeli te słowa trochę inaczej...


Tak, Gethesamane to modlitwa w Ogrójcu, ale dobrze oddaje to co próbuję teraz przekazać - Jezus poddaje się woli Ojca, ale się z nią nie godzi. Kompletnie niebiblijne źródło (zdaniem niektórych pewnie nawet anty-), ale spójrzmy na te ostatnie słowa właśnie w tym kluczu. Dlaczego? Jaki człowiek, po tak wielkim krzyku opuszczenia i rozpaczy (a Jezus był też człowiekiem) mógłby zupełnie zmienić zdanie i totalnie zaufać Temu, który go porzucił, skoro warunki się nie zmieniły?

Więc usłyszmy te ostatnie słowa (choćby tylko ten raz, później możemy wrócić do oficjalnej wykładni) właśnie w ten sposób: Boże, nie chcę, ale już nie mam siły walczyć, rób co chcesz, nie dlatego że się na to zgadzam, ale zwyczajnie się poddaję. Nie mam nic, nie wierzę nawet, że Ty wywiedziesz z tego jakieś dobro, bo po ludzku się nie da. Ale rób co chcesz.

Ale znowu - poddanie się woli Bożej. Co powstrzymywało Jezusa przed zejściem z krzyża? Skoro Bóg Go opuścił i cały plan był bez sensu, to równie dobrze mógł wybrać swoją drogę. Bez względu na to, czy został tam dobrowolnie - czy po prostu się poddał, poddał się woli Ojca.

I myślę, że to druga ważna lekcja. Bo czasami - a zwłaszcza teraz - mam tak, że nie zgadzam się na to, co jest, co według wszelkiej mądrości jest częścią Bożego planu, a zatem jest najlepsze. Więc poddaję się i poddaję się. (Po angielsku by to ładnie zabrzmiało: give up and give in) Pewnie gdybym zaakceptowała i zgodziła się na ten plan, byłoby prościej - ale nie zawsze potrafię. Dzięki Bogu, Bogu to nie przeszkadza. Wystarczy, że przez to poddanie się, przestaję przeszkadzać Jemu w działaniu moimi nieudolnymi próbami naprawienia świata po swojemu.

Więc dwie lekcje: bunt i wątpliwości są dozwolone i tak długo jak się poddajesz, masz prawo do własnego zdania.

środa, 25 października 2023

zaprawdę powiadam ci

 «Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju».~ (Łk 23, 43)

Znacie jakiś dobry komentarz do tego wersetu?

Taka zagwozdka, od kiedy to zdanie wpadło mi podczas różańca.

Dziś ze mną w raju.

Jest piątek, jakkolwiek by nie liczyć dni, sobota zacznie się dopiero po śmierci i zdjęciu z krzyża. Ukrzyżowan, umarł i pogrzebion, zstąpił do piekieł.

Więc kiedy było to dzisiaj ze mną?

Bo tak, jeśli od razu po śmierci - to co, Jezus odstawił Dyzmę do raju, a sam poszedł sprzątać piekło?

Czy może zabrał go ze sobą (nawet Zbawicielowi może się przydać wierny sidekick), obudzili Adama i wyprowadzili kogo się dało, i wrócili do raju na kolację?

A może - taka opcja trzecia, bo przecież Jezus umarł pierwszy, a łotrów jeszcze dobijali - że poszedł, pozamiatał szatanów i ich dziedzinę i w drodze powrotnej do Nieba zgarnął Dyzmę. I tak sobie razem chillowali do niedzieli rano.

Jakby nie było, w którymś momencie ten przystanek na oddech przed powrotem musiałby być, nie? 

Choćby tylko dlatego, że Izajasz tak powiedział. Choć jeśli faktycznie to tylko z winy Izajasza i innych proroków - to oby się apostołowie nigdy nie dowiedzieli, bo zamiast chwały byłaby chryja na wysokości.

Albo i nie, bo spotkałam się z komentarzami, że popsuliśmy trochę interpunkcję w tym zdaniu i że powinno być "zaprawdę powiadam ci dziś: będziesz ze mną w raju" - czyli tu i teraz obiecuję ci, że kiedyś się tam spotkamy (tak bajdełej przy okazji, mielibyśmy wtedy ładne umocowanie dla czyśćca - no bo docelowo będzie, ale jeszcze nie dziś).

No i taką mam zagwozdkę i zastanawiam się, co uczeńsi ode mnie mają do powiedzenia.

sobota, 23 września 2023

pamiątka z Wiednia

- przewodnik z oberwaną okładką. 

Usłyszał język polski i zapytał o drogę. Nie wiedzieliśmy, czy dopiero zaczyna podróż czy już trochę kręcił się po metrze, ale z tamtej stacji akurat U6 nie jeździła, więc czekała go co najmniej jedna przesiadka.

Wytłumaczyliśmy jak się dało, ale co mapka w ręku, to mapka w ręku - to już nawet samemu można znaleźć trasę albo zapytać kogoś bez polskiego.

Więc tak, zupełnie nietypowa suteki pamiątka.

piątek, 1 września 2023

I smile

Because you're my sister.

I laugh

Because there's nothing you can do about it.



Jeszcze będzie suteki.

piątek, 11 sierpnia 2023

Chóry i zastępy

Wieki temu, w czasie III° ONŻ, odpowiedzialni wprowadzili zasadę milczenia podczas posiłków w tajemnicach bolesnych. Albo może tylko 5 dnia bolesnych? 

W trakcie tych posiłków czytali nam po kawałku książkę Mój szary różaniec.

Nie, nie będzie o tym jak to zmieniło moje życie, bo nic z tego czytania nie zapamiętałam.

A właściwie to prawie nic, bo inaczej nie byłoby tego posta.

Autor opowiadał, jak ktoś nauczył go modlić się różańcem, gdy nie masz jak przesuwać koralików.

Z pierwszym chórem anielskim pozdrawiam Cię, Matko: Zdrowaś Mario, łaskiś pełna.... Z drugim chórem anielskim pozdrawiam Cię, Matko... Z trzecim chórem anielskim...

Już słyszę protesty tych, dla których jedyna słuszna forma modlitwy różańcem to sznur z koralikami, na klęczkach, najlepiej jeszcze przed obrazem i przy zapalonej świecy - a co nie spełnia tych wymagań, to laicyzacja, bałwochwalstwo, brak szacunku i w ogóle nic nie warte.

I żebyśmy się źle nie zrozumieli - pewnie, jest to piękna rzecz, oddać Bogu czas tak zupełnie dokumentnie, ale... (pomijam już oczywiste ale, że jeśli po tak spędzonym czasie osądzasz tych, którzy robią inaczej, to chyba coś poszło nie tak).

Nowenna pompejańska to 3 części różańca odmawiane każdego dnia. 15 dziesiątków. Nawet odmawiane absolutnie minimalistycznie - zajmuje co najmniej godzinę. I czasem można tę godzinę znaleźć bez problemu, rezygnując z telewizora czy książki. Co ambitniejsi powiedzą, że można przecież wstać/położyć się godzinę wcześniej/później. (Z tym akurat bym debatowała, bo to co na papierze fajne (odmawiam sobie snu, taka dodatkowa ofiara!), w rzeczywistości często prowadzi do półprzytomnego odmawiania, a przy modlitwie tak powtarzalnej jak różaniec - nawet do podsypiania i gubienia wątku.)

A przecież można inaczej. Można różańcem wypełnić drogę do pracy i z pracy, spacer i wszelkie inne trasy. Iść jak to żywe kadzidło i rozsiewać modlitwę. 

No dobrze, ale przecież można mieć ten sznur koralików w kieszeni i dalej przesuwać te paciorki (słyszałam ludzi mówiących, że samo przesuwanie paciorków już jest modlitwą i zapewnia łaski... Okej). Ale czasem różaniec został w innej kieszeni albo innej torbie, albo nie chcesz go wyciągać z miliona innych powodów.

Albo - masz ręce zajęte. 

Siatkami z zakupami do domu.

Pracami w ogródku.

Sprzątaniem (tym znienawidzonym niemal myciem okien albo naczyniami, których nikt z domowników nie chce ruszyć).

Prowadzeniem samochodu.

Nieustannie się módlcie.

Nieustannie.

Więc tak, również i w takich chwilach. I wtedy właśnie warto sięgnąć po te chóry anielskie.

I żeby wreszcie dojść do tego, o co mi chodzi w tym poście.

Bo tak mnie ostatnio w czasie różańca nad zlewem i górą misek tknęło. Przez długi czas używałam tego jako po prostu techniki pomagającej liczyć kolejne zdrowaśki. Więc zaczynałam od drugiego i dziesiąty pomijałam, bo przecież wiedziałam, że to już ostatnia.

A przecież Z pierwszym chórem anielskim pozdrawiam Cię, Matko.

Ciastko z rodzynkami dla tego, kto właśnie zaskoczył, czemu mnie trafiło, jak sobie to uświadomiłam.

Z. Chórem. Anielskim.

Nie sama, z chórem. To już nie jest wtedy moje własne małe zdrowaś - to jest zdrowaś, które razem ze mną mówi cały chór anielski.

Czaicie to?

Ręce po łokcie w ziemi czy mydlinach, a ze mną chór aniołów z Pozdrowieniem na wypadek, jakby to moje wyszło nie dość dobre.

I z tym was zostawię.

niedziela, 6 sierpnia 2023

mot~ motywa~ motywacje

To już kilka miesięcy. W sumie jakby policzyć od początku, to spokojnie donoszona ciąża. Jeśli od późnieja, to wcześniak, ale do odratowania.

Więc w sumie - sporo czasu. Mame i Peace mówią: odpuść sobie już, albo jak już bardzo musisz, to napisz list i niech zrobi, co chce.

Sensowna rada? Sensowna.

Ale mnie nie leży.

Więc grzebię w środku: dlaczego. Bo od czasów Peace nauczyłam się, że motywacje potrafią sporo namieszać w głowie i poprowadzić do odkryć o tym, co ważne (i czy na pewno chodzi mi o to, o co mi chodzi).

No to od początku: co mnie powstrzymuje przed napisaniem? Przed próbą nawiązania jakiegokolwiek kontaktu?

Strach.

Boję się, że jeśli spróbuję za wcześnie, to będzie tylko gorzej. (mózgolągwy od razu wtrącają, że gorzej już być nie może, ale te to zawsze czarnowidzą).

Okej, ale strach nie jest dobrym powodem chyba nigdy. Tak, zmusza do ostrożności, ale częściej paraliżuje i nadmuchuje smoki w naszym życiu tak, że są 10 raz większe niż naprawdę.

Czyli skoro nie próbuję ze strachu, a strach jest niewłaściwą motywacją, to jednak Mame i Peace mają rację?

Grzebię dalej. No bo wiem, dlaczego nie chcę spróbować - ale dlaczego miałabym wyciągnąć rękę, właśnie tu i teraz?

Zaraz rwie się do głowy: bo miłość, bo tęsknota, bo z rodziny się nie rezygnuje, bo przecież trzeba naprawić, bo...

Stop. Miłość - tak, i jej pierwsze prawo, czyli być, ale czy naprawdę to mnie pcha do tej decyzji?

To jest ten moment, gdy trzeba pogrzebać jeszcze głębiej, zakwestionować samego siebie, ruszyć tę drzazgę, żeby odkryć, że i tu odpowiedzią jest.... Strach.

Strach, bo jak inaczej miałoby się naprawić, bo jeśli nie wyjaśnię, to tamten obraz i słowa zostaną przyjęte za prawdę, bo z każdym dniem tracimy czas, bo im bardziej inni wypełniają moje dawne miejsce, tym mniej potrzeba mnie.

Wracam do źródła. Wracam do miłości i jej pierwszego prawa.

Kocham, więc jestem. Kocham, więc czekam. Kocham, więc dotrzymuję danego słowa, że dam tyle czasu i przestrzeni, ile tylko będzie trzeba i zawsze, choćby i minęły lata, zostawię otwarte drzwi.

Mózgolągwy próbują przekręcać, że tu też jest strach - bo przecież nie mam żadnej gwarancji. I mają rację - jest strach, niepokój, obawa...

Ale już nie jako motywacja. A chyba o to chodzi, prawda?

W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk, (...). 1 J 4,18.

Więc wracam do tych koralików, do słów szeptanych w drodze do pracy i podczas domowych obowiązków - nie ze strachu, ale z miłości.

I z ufnością, że znowu będzie suteki.

piątek, 4 sierpnia 2023

zemsta

Obudziłam się dziś, sięgnęłam po telefon - a tam otwarta przeglądarka z Litanią Zaufania (żeby nie było: mam do niej ikonkę ze skrótem, bo jest w tej litanii coś takiego co koi).

No i tak teraz czekając, aż Excel przetworzy co ma przetworzyć, a komórki mózgowe zaskoczą i znajdą zależności, żebym mogła powiedzieć Excelowi, co ma przetworzyć, pomodliłam (Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie, w każdym położeniu dziękujcie!) i poszłam w internety poszukać czegoś więcej o tej litanii.

I tak trafiłam na bloga Odpoczniemy w Niebie, a tam ostatecznie na post, z taką oto myślą dnia:

Myśl na dziś: "Prawdziwą zemstą katolika jest przebaczenie i modlitwa za osobę, która nas obraża". (św. Jan Bosko)

Nigdy nie miałam się za osobę mściwą, a tu proszę, takie sprostowanie! Wprawdzie nie obraża, a rani, ale mściwam... Bardziej od tych tam superbohaterów, których origin story to to, że ktoś im wymordował całą rodzinę. Z pieskiem włącznie.

A litania tutaj na przykład o, dla potrzebujących. Albo chętnych. Albo ciekawych

czwartek, 20 lipca 2023

od nowa

Macie tak czasami, że głowa mówi wam jedno, a dusza drugie?

I przez głowę mam na myśli całe myślenie, mniej lub bardziej logiczne, oparte na wiedzy i doświadczeniu, nie tylko osobistym ale i zbiorowym.

A przez duszę - całą resztę wewnętrznego ja i to wszystko co naokoło. Wszystkie... znaki, które dla innych nie będą znakami, bo nie do nich są one skierowane.

Posypała mi się ważna relacja.

Posypała...

Spieprzyła. Trochę z mojej, a trochę nie z mojej winy, dlatego mówię, że sama się.

Już ponad pół roku - i po ludzku, tu i teraz, są tylko zgliszcza. Ruiny. ...i kamieni kupa. I to się nie poskłada.

A jednak w środku mam takie głębokie przekonanie, że jednak się poskłada. Ktoś powie "bo miałaś takie doświadczenie z innymi ludźmi, że się poskładało" - ale żadna z tamtych sytuacji nie miała aż tak powiedzmy drastycznego końca.

A jednak... Od różańca z teobańkologią, gdzie ks. Teodor prorokuje, przez różne inne zapewnienia w trakcie modlitwy, przez różnych innych ludzi... Wciąż i wciąż słyszę na nowo "poczekaj, daj czas, będzie lepiej".

Tylko wtedy widzisz ile czasu upłynęło i przypominasz sobie, jak sprawy gruchnęły i nie widzisz, jak mogłoby się naprawić.

A potem idziesz na balkon i widzisz jak twój groszek robi coś takiego, niemal przedrzeźniając twoje niedowierzanie "i co, nie da się? Da się, da się, tylko potrzeba czasu i okoliczności"

I nie, nie mam na myśli tych nagłych znikąd nowych strąków (kilka ostatnich było rachitycznych i myślałam już o zwolnieniu doniczki na jakieś zioła).
Ale te boczne odrosty, z kwiatami i wszystkim, tam gdzie badylarz już zaczął się ususzać.

No bezczelny!