środa, 31 sierpnia 2011

różana rewolucja pod znakiem Krzyża

...czyli mała nadinterpretacja Shoujo Kakumei Utena okiem chrześcijana.

Właściwie wszyscy oglądający Utenę są zgodni co do tego, że twórcy napchali serię symbolizmem do granic przyzwoitości. Albo i poza nie.
W komentarzu do filmu reżyser nie chciał podać klucza do odczytania tej symboliki, twierdząc, że możliwych jest wiele interpretacji, a sugerowana przez tytuł (Adolescence - a więc metafora dorastania) jest tylko jedną z nich.
Takoż i dagomirek, po dwukrotnym obejrzeniu finału serialu i jednorazowym - filmu, postanowił swoją cegiełkę do tego wora pomysłów i odczytań dorzucić.
A pomysł tak się jakoś narzucił, z powodu pewnej sceny w rzeczonym finale i wspomnienia kogoś na forum, że róża - których w Utenie jest mnóstwo - jest m.in. symbolem odkupieńczej miłości.

Tu następuje standardowe ostrzeżenie przed spojlakami i innymi psujami. Tzn. jeśli jeszcze nie oglądałeś, a planujesz - czytasz na własną odpowiedzialność!

Zacznijmy więc od serialu. Po ostatnich odcinkach można śmiało stwierdzić, że obu głównym bohaterkom przypisano pewne cechy Chrystusa.
Ponieważ scena, od której wszystko zaczęło się w mojej głowie wysnuwać, skupiona jest na Anthy, od Anthy zacznę.



Anthy Himemiya - młodsza siostra Akia Ohtori, znana jako Różana Oblubienica, a przez niektórych nazywana również Wiedźmą. Jej historię poznajemy z dwóch źródeł. Najpierw - podczas przedstawienia teatrzyku cieni, kiedy dowiadujemy się, że egoistycznie pozbawiła ludzi pomocy Księcia i dlatego nazwano ją Wiedźmą. Później, oczami kilkuletniej Uteny poznajemy te same zdarzenia od drugiej strony - Różana Oblubienica nie chce pozbawić ludzi pomocy Księcia, a jedynie zapewnić mu choć trochę odpoczynku (do tej pory Dios, nie myśląc o sobie, poświęcał wszystkie siły na pomoc proszącym).
Różana Oblubienica ginie z rąk ludzi, przed którymi chroniła Księcia. Z własnej woli przyjmuje na siebie milion mieczy nienawiści. Przyjmuje je tamtego dnia i przyjmuje je odtąd nieustannie, co widzimy w ostatnim odcinku, gdy chmara mieczy rzuca się na Akio, zaś Anthy przejmuje je, by go chronić.
Spójrzcie teraz na powyższą zrzutkę. Gdy oglądałam ten odcinek po raz drugi, już na spokojnie, uderzyło mnie jak bardzo to ujęcie przypomina scenę ukrzyżowania. Ja wiem, Anthy ma ręce uniesione, nie rozłożone, a do tego wisi w powietrzu unieruchomiona mieczem - ale śmiem twierdzić, że gdyby ramiona miała szeroko otwarte jak na krzyżu, ta scena nie miałaby więcej mocy i nie budziłaby bardziej dosadnych skojarzeń.

W tym momencie warto też napomknąć o tej dwoistości spojrzeń na historię Różanej Oblubienicy i jej poświęcenia. Kim w końcu była? Różaną Oblubienicą, która oddała życie w obronie ukochanego Księcia, czy Wiedźmą, która pozbawiła ludzi jego pomocy? A kim był Chrystus? Mesjaszem i Zbawcą czy zwykłym szaleńcem, który próbował przynieść światu rewolucję (sic!)?

O Anthy na razie tyle. Wrócę do niej jeszcze, nawiązując do filmu.

Utena Tenjou - dziewczyna, która w dzieciństwie poznała Księcia. Księcia, który pokazał jej "coś wiecznego", a przez to przekonał, że powinna żyć dalej. I tu przychodzi pierwsza myśl: kiedy Touga i Sayonji, znajdując małą Utenę w trumnie obok trumien jej rodziców, stwierdzają, że ktoś powinien pokazać jej "coś wiecznego", by odnalazła w sobie chęć do życia - mają raczej na myśli coś pięknego, co trwa wiecznie, a dla czego warto żyć (takie trochę dorosłe myślenie). A Książę? Pokazuje Utenie Różaną Oblubienicę, która z powodu podjętej dawno temu decyzji ponosi wieczną karę, będzie wiecznie cierpieć. Utena - dziecko! - postanawia żyć, by kiedyś w przyszłości ją uratować. Dziecko - zapomina o sobie, a postanawia żyć dla innych. Jest w tym ta czystość, bezinteresowność - "Musicie stać się jak dzieci..."

Z czasem Utena zapomina, dlaczego została księciem, ale pamięta, że musi zachować szlachetność i czyste serce. Postanawiając wykorzystać ją dla swoich celów, Akio Ohtori uwodzi dziewczynę tylko po to, by później - w ostatecznym pojedynku o moc Diosa - wypomnieć jej, że utraciła szlachetność ("Przecież wiedziałaś, że mam narzeczoną. Nie przeszkadzało ci to? Nikt nie jest szlachetny poza tobą?"). Można w tym odnaleźć małą alegorię grzechu. Szatan kusi, obiecuje szczęście, docenia - tylko po to, żeby później rzucić nam nasze decyzje w twarz i pognębić, zmusić do samo-poniżenia (nie pokory, ale poniżenia właśnie!).

I wreszcie obiecane cechy Chrystusa. Pierwsza rzuca się w oczy od razu. Pod koniec przedostatniego odcinka, kiedy Utena podejmuje walkę o wyzwolenie Anthy, ta ze smutkiem i słowami "Pozwoliłaś mi poznać smak tego, co nazywasz przyjaźnią. Dziękuję. Ale nie możesz być moim Księciem. W końcu jesteś dziewczyną" - z tymi słowami wbija jej miecz w plecy.
Zdrada. Zdrada popełniona przez jedną z najbliższych osób, z tego powodu, że ktoś nie pasował do wyobrażeń. Czy nie przychodzi wam na myśl Judasz, który - jak wielu innych Żydów tamtych czasów - liczył, że Jezus wzbudzi zbrojne powstanie przeciwko Rzymianom, a rozczarowany Jego naukami w końcu go sprzedał?
Ale na tę zdradę nie może być innej odpowiedzi jak tylko miłość. Utena - poważnie, prawdopodobnie nawet śmiertelnie ranna - nie błaga obserwującego wszystko Diosa o pomoc dla siebie, ale o ratunek dla Anthy. Jej uwaga i siły wciąż są skupione na tym jednym - na ratowaniu przyjaciółki; bo pomimo zdrady Utena wciąż uważa Różaną Oblubienicę za przyjaciółkę. Pamiętacie modlitwę z krzyża? "Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią."

Drugi rys jest mniej wyraźny, trzeba spojrzeć nieco szerzej. Tym razem skojarzenie przenosi nas na początek działalności Jezusa i do kuszenia po pobycie na pustyni.
Utena po raz ostatni wchodzi na Arenę; jest gotowa stanąć do ostatniej walki - walki, która zapewni wolność Różanej Oblubienicy. Akio, który okazuje się tym, co pozostało z jej Księcia, stwierdza "Miecze nie pasują do sukni". Próbuje przekonać dziewczynę, by oddała mu miecz, zrezygnowała z bycia Księciem i zamieszkała z nim w pałacu jako Księżniczka. Pierwsze kuszenie - jednak Utena odmawia, bo nie potrafi porzucić przyjaciółki.
Jakiś czas później, kuszenie drugie. Tym razem Akio odziera Arenę z całej jej baśniowości, z iluzorycznego zamku - ujawnia Utenie prawdę o niej samej, o jej utraconej szlachetności. Próbuje zniechęcić ją do pojedynku, ostrzega, że to już nie jest gra, że to pojedynek na śmierć i życie. I tym razem - mimo chwili zwątpienia - Utena staje przeciwko niemu.
I wreszcie kuszenie trzecie, już po zdradzie Anthy. Kiedy Utena ostatkiem sił, próbuje wstać, woła Anthy, Dios wypowiada słowa, które można odczytać na dwa sposoby. Z jednej strony, jego słowa mogą być słowami szacunku, podziwu, a pocałunek złożony na pierścieniu - jedynym pocieszeniem, jakie może ofiarować dziewczynie. Z drugiej jednak - podskórnie wyczuwamy w tym pewne naigrywanie się z niedoszłego księcia, przekonanie, że to przecież nie mogło się udać. Po tych słowach Utena zbiera w sobie siły, by ostatecznie odrzucić zarówno Akia, jak i Diosa i otworzyć Różane Wrota, za którymi śpi Anthy.

I wreszcie samo zakończenie serialu. Moc przyniesienia światu rewolucji, wieczność, lśnienie, moc czynienia cudów - to wszystko czeka za Różaną Bramą, to właśnie tej zapieczętowanej mocy Diosa pragnie Akio. Mieczem odebranym Utenie-Księciu próbuje więc sforsować przeszkodę i zdobyć moc, by doprowadzić - zgodnie ze swoim przydomkiem - do Końca Świata i stworzyć go na nowo, po swojej myśli. Jednak miecz pęka w zetknięciu z kamienną, porośnięta różanymi pnączami bramą.
Dla tego, który pragnie mocy czynienia cudów wyłącznie dla własnych korzyści, wyłącznie dla siebie - ta moc pozostaje na zawsze zamknięta. Gdy jednak Utena próbuje otworzyć bramę - nie cudzym mieczem, ale gołymi rękami i nie dla siebie, ale dla ratowania Anthy - przeszkoda ustępuje.

Reakcja Anthy na otwarcie trumny, w której się znajduje, znowu każe myśleć o grzechu, a raczej - nawróceniu. Utena - wiedząc o grożących jej mieczach, o zbliżającym się zniszczeniu zamku - sięga w głąb ciemności, by wydobyć z niej Anthy. A Różana Oblubienica? "Odejdź. Miecze się na ciebie rzucą. Nie zasługuję na to." A przecież na wybaczenie Chrystusa nie trzeba zasłużyć. On tam jest - wystarczy tylko wyciągnąć rękę.
Ale wydobycie z trumny to dopiero początek. Po nim musi nastąpić decyzji - można o wszystkim zapomnieć, jak uczniowie Akademii Ohtori. Można udać, że nic się nie stało i wrócić do układania własnych planów na nowo - jak Akio. Można też zostawić wszystko, co było do tej pory, za sobą i wyruszyć na poszukiwanie Księcia. Bo przecież "Utena nie odeszła. Ona tylko zniknęła z twojego świata".

Tyle o serialu.

A jeśli serial można było odczytać jako metaforę życia człowieka, grzechu i nawrócenia - tym łatwiej taką metaforę można odnaleźć w filmie. I tym razem podział ról staje się jeszcze wyraźniejszy - Anthy jest tu człowiekiem, Akio - złem/Szatanem, a Utena - Chrystusem.

Anthy - Księżniczka posiadająca moc Wiedźmy pragnie mieć Księcia. Rzuca więc czar na Władcę Much i zmienia go w Księcia. Gdy jednak musi chronić go przed wieśniakami, jej moc powoli zanika, aż wreszcie czar pryska - Książę przemienia się z powrotem we Władcę Much, a Anthy zostaje uwięziona w roli Różanej Oblubienicy.
Ile razy jest tak, że człowiek bardzo czegoś pragnie: szczęścia, miłości, wolności - i nie może tego osiągnąć? Bardzo często sięga wówczas po to, co jest w jego zasięgu, nie zwracając uwagi, że nie tego pragnał. I tak, szczęście zastępujemy przyjemnością, miłość - fałszywą akceptacją albo "przygodami", wolność swobodą, a łaskę - grzechem. Ubieramy naszego Władcę Much w szaty Księcia, a później znosimy tego konsekwencje. Poddajemy się woli tego przebierańca, myśląc, że sobie na to zasłużyliśmy - jak Różana Oblubienica, która musi oddawać się każdemu swojemu zwycięzcy.

Ale przychodzi taki moment, że w tym naszym małym świecie pojawia się ktoś jeszcze. Tajemniczy Szermierz, inny od pozostałych, który kwestionuje to zniewolenie. Który próbuje uświadomić nam, że wcale nie jesteśmy na to skazani. Który wreszcie poświęca samego siebie, żeby wyrwać nas z tej ciemności.
Jak wygląda reakcja Różanej Oblubienicy na propozycję Uteny, by odeszła z Akademii Ohtori, by zostawiła za sobą pojedynki, fałszywego Księcia i całą resztę? "Odejdź. Ja muszę tu zostać, to moja kara. Ale ty odejdź, bo cię to zniszczy." Skądś już to znamy, prawda?
Książę jednak nie akceptuje takiej decyzji Różanej Oblubienicy i mimo wszystko poświęca siebie, żeby ją stamtąd wyrwać. Oczywiście, nawet w tej chwili - nawet i później - Anthy może zrezygnować, może zostać na zawsze w Akademii. Ale ofiara Księcia już się dokonała - i odrzucenie danej przez niego szansy sprawiłoby, że poszłaby ona na marne.
Podjęcie decyzji o nawrócenie/odejściu od Władcy Much to dopiero początek. Droga do prawdziwej wolności nie jest łatwa - czekają na niej przeszkody, pokusy wskazujące fałszywy kierunek, wreszcie sam fałszywy Książę, który tak łatwo nie wypuści swojej Różanej Oblubienicy. Ale na tej drodze można też spotkać przyjaciół, którzy wyciągną z tarapatów - wspólnotę, która pomoże wyjechać poza granice Ohtori.

A co leży za tymi granicami?
Nieznany świat. Świat, w którym może nie być dróg, po których moglibyśmy jechać przed siebie. Skoro jednak zdecydowaliśmy się na ten skok wiary, skoro opuściliśmy znane granice Ohtori - to czy jest sens do niej wracać, choćby i zdawało się, że tam byliśmy bezpieczni?
W końcu z każdym krokiem postawionym przez nas w tym nowym świecie, istniejące w nim drogi wydłużą się o ten jeden krok.
I nie będziemy sami. Ten, który wyrwał nas ze zniewolenia, jest teraz przy nas.

I któregoś dnia - razem - zabłyśniemy.

wtorek, 30 sierpnia 2011

MMS - Modlitwa Ma Siłę

I znowu coś, co za mną chodzi i nie da spokoju póki się nie podzielę. Więc się dzielę. Albo daję świadectwo - jak kto woli.

Egzaminy ustne zawsze były moją słabą stroną. Zresztą - nie tylko egzaminy, ale wszelkie odpowiedzi ustne; wszystkie te sytuacje, w których musiałam posłużyć się swoimi słowami.
Mogłam być przygotowana na tip-top, pod drzwiami odpowiadać na wszystkie pytania podczas grupowych powtórek, a nawet poprawiać czyjeś błędy. Wystarczyło jednak, że weszłam do sali i... ściana. Nerwy, zastanawiałam się co mówię, jak mówię i bardzo często w pewnym momencie po prostu milkłam.
Tak samo było podczas ostatniego ustnego egzaminu, na początku czerwca. Właściwie to zdałam za drugim podejściem i to w znacznym stopniu dzięki dobrej woli egzaminatorki. Powód? Jak wyżej.

Dlatego wciąż nie mogę wyjść z zaskoczenia, jak bardzo od tych wszystkich egzaminów różniła się moja obrona.
Od samego początku stwierdziłam, że sama nie dam rady. Zaczęłam więc organizować wsparcie - prosić znajomych i mniej-znajomych o modlitwę (albo przynajmniej o dobre myśli). To był punkt pierwszy mojego planu.
Punkt drugi brzmiał: zaufać.
Zaufać, że skoro On dał mi talent do języków, pomógł przebrnąć przez tłumaczenie i pisanie pracy - to widocznie chce, żebym się tym zajmowała. A skoro chce - to i pomoże w takiej chwili.
Dzień przed obroną ostatnia powtórka, wieczór przy dobrym filmie. Rano - zmusiłam się do lekkiego śniadania. Żadnych napojów energetycznych, wspomagaczy.

Na uczelni już czekał na mnie pewien Aniołek, który przez kolejne dwie godziny cierpliwie znosił moją paplaninę o niczym i łażenie tam i z powrotem po korytarzu. A później - gdy już weszłam do sali - szeptał pod drzwiami różaniec.

I właśnie. Weszłam na salę, usiadłam, usłyszałam pierwsze pytanie.
Zazwyczaj w tym momencie zaczynała się panika. A tym razem? Był tylko spokój. Na spokojnie ułożyłam myśli, przypomniałam sobie to i tamto, odpowiedziałam.

Nie, w tamtej chwili nie myślałam o tym, co się dzieje za drzwiami. Był tylko ten niesamowity spokój i przejrzystość myślenia. Dopiero później uświadomiłam sobie, jak wielka sieć modlitwy mnie oplatała w czasie tamtych minut.

I że warto było zaufać.

piątek, 12 sierpnia 2011

Nie-Baśń

Tekst, który zaczął powstawać jakiś czas temu. Od blisko dwóch miesięcy leży niedokończony. Niby pamiętam, do czego miał zmierzać, jaki obraz miał powstać w zakończeniu, ale reszta umknęła...

Może Wy mi coś podpowiecie? :)

To nie jest baśń. Nie zaczęła się dawno, dawno temu, ani przed wiekiem, ani nawet wczoraj. Nie toczyła się za siedmioma górami i siedmioma lasami, ani za jedną górą i jednym lasem, ani nawet za tym parkiem, który mijasz każdego ranka.
To nie jest baśń. Nie ma w niej smoków, ani czarodziejów, nie ma książąt ani księżniczek, nie ma nawet tego maleńkiego dobrego duszka, który zawsze śpi gdzieś w pobliżu.
To nie jest baśń. I dlatego zaczyna się właśnie tak...

Wieczór. Nie - malowniczy zachód słońca, który złoto-rubinowych barw przydaje światu.
Wieczór. Nie - spokojny, cichy zmrok, który pierwsze nieśmiałe gwiazdy na niebie zapala.
Ale - wieczór. To, co pomiędzy. Ta pełna niepokoju szarówka, co wzrok tumani, barwy światu odbiera i na pobłądzenie wodzi.

W takim właśnie wieczorze - On, człowiek. Przez świat w bezruchu zamarły wędruje. Kaptur na oczy naciągnął, kosturem się sękatym podpiera i - idzie, czekając przebudzenia stworzeń nocy, które czasem bliższe mu się zdają niż ci, których za sobą zostawił.

Więc - idzie. Stawia nogę za nogą, każdy krok jednako ważąc, każdy jednako odmierzając, z każdym jednako bliżej celu się znajdując.

Dokąd idzie? Sam nie wie, ale jakiś przymus, z domu go wygnawszy, ustać w drodze nie pozwala. Dom - skąd wyszedł? Kiedyś pamiętał, kiedyś wiedział. Dziś, gdy mil więcej zszedł, niżby zliczyć zdołał, rodzinne strony snem mu się wydają. Snem, co spokój nocom odbiera i za świtem tęsknić każe.

A więc - idzie. Na skraju lasu przystaje. Droga, którą podążał, tu go doprowadziła. Gdzie teraz? Czy wejść w jego gąszcz powinien? Poddać się ciemności głębszej niż ta, która teraz członki jego półmrokiem otula?
Rozsądek mówi mu, że powinien się zatrzymać, obozowisko założyć, ogień rozpalić i przeczekać przynajmniej aż luna mroki najgłębsze rozproszy. Doświadczenie słowom rozsądku przytakuje i jednako doradza. Serce jednak - serce odetchnąć nie pozwala, na przód pcha, bez litości dla obolałych członków, dla zmęczenia, co ku ziemi przygniata.
A przecież w tym szepcie, co pcha w ciemność najgłębszą, w szepcie, co do drogi dalszej przymusza - w tym szepcie jakaś nadziej cicha pobrzmiewa. Obietnica, że cel już bliski, że noc ta ostatnią już być może.

wtorek, 2 sierpnia 2011

zamiast notki wrocławskiej

Zastanawialiście się może kiedyś, co kryje się za niewinnym Szkoda, że Cię tu nie ma, jakże często kończącym listy i pocztówki z wakacji? Szkoda, że tego nie widzisz? Spodobałoby Ci się tutaj? Jeśli tak, jeśli tylko o miejsce/widok/atmosferę (niepotrzebne skreślić) tu chodzi, to dlaczego nie napisać tego wprost?

A więc chodzi o coś innego, o coś więcej. Szkoda, że Cię tu nie ma. => Chciałbym podzielić się z Tobą tym widokiem. => Bez Ciebie nie potrafię się nim cieszyć w pełni. A stąd już tylko jeden krok do tego ważnego, a jednak czasem trudnego: Tęsknię za Tobą.

Jeszcze bardziej skomplikowane i odległe od pierwotnego zdania niż pierwszy przykład? Możliwe. Ale mamy taki dziwny zwyczaj komplikowania spraw, gdy mówimy o rzeczach najprostszych. Jakby to jedno krótkie słowo mogło nas zbytnio odsłonić i narazić na zranienie. To jedno krótkie słowo jak Lubię, jak Potrzebuję, jak - Tęsknię. I dlatego ubieramy je w długie zdania, oplatamy gąszczem innych słów, wśród których tylko serce bliskie naszemu odnajdzie te właściwe, te niewypowiedziane.

A dla wszystkich innych będzie to po prostu kolejna pocztówka z wakacji zakończona sztampowym Szkoda, że Cię tu nie ma.