W mojej wioseczce tę rolę spełnia niejako pewien ksiądz G. (kto bywa w okolicy, z pewnością kojarzy, o kim mowa).
Tak się jakoś złożyło, że wczoraj trafiłam na wieczorną mszę akurat do jego parafii. Gdyby nie późna pora, pewnie poczekałabym na mszę w mariackim, a tak - posłuchałam sobie znowu "Nowej Teorii Zbawienia wg ks. G."
A teoria ta - jako że ksiądz G. jest zagorzałym zwolennikiem znanego toruńskiego zakonnika - sprowadza się w skrócie do tego, że słuchanie radyjka jest bezbłędną receptą na zbawienie. Boisz się, że w przyszłości dzieci nie zapalą ci świeczki na cmentarzu i nie zamówią mszy? - Słuchaj radyjka. Nabroiłeś w życiu i nie wiesz, czy cię wpuszczą w przyszłości do Nieba? - Słuchaj radyjka - nie dość, że sobie plusów nałapiesz, to i przy Sądzie Ostatecznym sam ksiądz G. się za tobą wstawi...
Wyjaśnijmy sobie jedno - ja do radyjka nic nie mam, sama czasami słucham i sobie chwalę (o ile nie wyrzucą z programu komplety na korzyść przedłużenia rozmów z politykami). Ale jeśli ma to być jedyny sposób na zbawienie i jedyna recepta na nie - to ja chyba odpadam.
Smutne jest to, że po pięciominutowym narzekaniu na "głuptasów w rządzie" (bo mocniejsze określenie na mszy to nie za bardzo) i na to, że nie chcą radyjku dać koncesji - błogosławieństwo na zakończenie pada w pół minuty, wypowiedziane na jednym oddechu, tak że gdyby człowiek nie uważał, to by je pewnie przegapił.
Nie wiem, może to ja mam zaburzone priorytety...
---
notka okołowrocławska już wkrótce ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz