- Tylko szybko, bo na zakazie stoję.
Ot, takie wspomnienie z pracy sezonowej. Przychodziłam wcześniej, żeby pomóc w tym czy tamtym, więc różne sytuacje i osoby napotykałam.
Była taka jedna. Wesoła, rozgadana i ranki zawsze wyglądały tak samo.
Kiedy tylko znajome kroki zaszurały w korytarzu, wszystko szło na bok, bo wiadomo było, że za chwilę wpadnie przez drzwi i zawoła: "Tylko szybko, bo na zakazie". Czasami nawet nie musiała wołać, same śmiałyśmy się: "Zakaz? Zakaz."
Po co o tym piszę? Tak sobie. Bo miłe wspomnienie. I może dlatego, żeby nie pisać o takim jednym, który mnie dzisiaj wkurza swoją postawą. Zero zrozumienia, zero prób porozumienia. Mówi się trudno. Kuchnia też jest wygodna.
Ups, miałam nie pisać ^^
Anyway, znajduję ostatnio perwersyjną przyjemność w pochłanianiu kolejnych tomików Marimite. Dlaczemu perwersyjną?
Bo z jednej strony wiem, że jeszcze tylko 3 części do końca mi zostały (jakieś 300 stron). A z drugiej rzucam się, wciągam nałogowo kolejne rozdziały. Chcę sobie odmówić, żeby na dłużej starczyło, a jednocześnie nie oszczędzam. I to mnie bawi. Ot, perwersja taka.
Zapowiedzi z tylnej okładki potrafią wieeeleee wyjaśnić nawet bez otwierania książki. Przynajmniej mogę zacząć 30 tomik na spokojnie, podejrzewając, po co Sachiko zakuwała i co miała na myśli, mówiąc, że "pali za sobą mosty" (a nie powiem, nerwóweczka była, kiedy czytałam tę scenę).
Tyle na dziś. W głośnikach Groban i Maria-sama no kokoro, na kartce rozkmina kolejnej lekcji japońskiego, a w głowie pusto...
czwartek, 14 lipca 2011
poniedziałek, 11 lipca 2011
Maria-sama no kokoro
Miał być post.
Później miało go nie być.
Jeszcze później miał powstać.
Ostatecznie - nie ma go.
Zamiast tego piosenka. Jeden z tych momentów, dzięki którym seria OVA została moją ulubioną częścią animowanego Marimite, dzięki którym znowu mam motywację do nauki języka (żeby kiedyś przeczytać te sceny w nowelce)...
Później miało go nie być.
Jeszcze później miał powstać.
Ostatecznie - nie ma go.
Zamiast tego piosenka. Jeden z tych momentów, dzięki którym seria OVA została moją ulubioną częścią animowanego Marimite, dzięki którym znowu mam motywację do nauki języka (żeby kiedyś przeczytać te sceny w nowelce)...
czwartek, 7 lipca 2011
Let there be peace
Fajrant na dziś. A za mną łazi chęć napisania czegokolwiek. Pewnie wieczorem znowu podłubię przy nowym projekcie ^^
A na razie...
Wspomniałam jakiś czas temu, że klaruje mi się "gust", jeśli chodzi o anime. Ostatnio kiepsko sypiam, więc mam czas na myślenie. I oto tego myślenia efekty.
Generalnie, anime, które mi się podobają, można podzielić na trzy grupy.
1. Grupa jeden vel. "odmóżdżacze". Czyli to, co oglądam, kiedy chcę się odstresować na zasadzie pośmiania się z dowcipów na najniższym możliwym poziome. Tutaj zaliczymy wszelkie serie haremowe, z uczciwą porcją ecchi i fanserwisu (uczciwą, ale nie przesadzoną... ja rozumiem potrzebę "żabich ujęć", "pantsu, pantsu" i nagłych rozbieranek, ale co za dużo, to niezdrowo). Od takich serii fabuły nie wymagam, a czasami to nawet lepiej, jeśli jej nie ma.
Jedyna dopuszczalna w grupie jeden fabuła, to ta z gatunku "on kocha ją, a ona jego, ale sobie o tym nie powiedzą, bo się za bardzo oboje wstydzą i są bardzo niepewni i nie wiedzą, jak ta druga strona zareaguje, a jak sobie wreszcie mówią prawdę, to się okazuje, że z jakiegoś poważnego, starożytnego i tragicznego powodu nie mogą być razem, więc bardzo cierpią i przez jakiś czas się unikają, po czym się okazuje, że sytuacja a) nie jest tak tragiczna, b) można ją jakoś obejść, więc wracają do punktu wyjścia.koniec" :D (śliczne, króciutkie zdanie, nie? :P)
Jak ecchi i haremówka, to i różne typy bohaterek. Za moe nie przepadam (żebym tylko spróbowała, to już w ogóle bym się na faceta kwalifikowała =.=). Za to fajną tsundere nie pogardzę :P Oczywiście, im częściej on obrywa, tym lepiej (*NaruPunch!!!*). Mam słabość do pokojówek (i wszelkiej maści mundurków), panienek z kocimi uszami na przykład (takie "krzyżówki" mają jakąś nazwę, tylko oczywiście jej zabyłam...). Do listy dopiszmy "Miss Perfect!" - znaczy piękną, czułą, dobrze gotującą i takie tam - i lista będzie w sumie kompletna :P
2. Grupa duo vel. "fabuła". W tej grupie fabuła jest nie tylko mile widziana, ale wręcz wymagana. Wspomagana wyraźnie zarysowanymi i rozwijającymi się postaciami, oparta na jakimś dramacie, przyprawiona szczyptą humoru. Ogólnie - coś przypominającego dobrą książkę, tylko że w innej formie podane. Ostatnio było to np Seirei no Moribito czy choćby Utena. Kemono no Souja Erin też by się kwalifikowało (scena śmierci matki głównej bohaterki to moim zdaniem majstersztyk - za dowód niech wystarczy, że ponieważ w tle grał opening, przez dobrych 10 odcinków reagowałam alergicznie już na jego pierwsze dźwięki - tak głęboko kojarzył się z tą sceną) - gdyby nie dobiła go reżyseria (czyt. przesycenie serii flashabackami).
3. I wreszcie grupa trzecia, która nazwy nie dostała :P Generalnie są to serie, których siła - przynajmniej dla mnie - kryje się w postaciach, a właściwie relacjach między nimi. Do tej grupy zaliczę Haibane Renmei, Aria czy teraz pochłaniana Maria-sama ga miteru. Zauważyli prawidłowość, czy mam wykładać dalej?
Dla tych, którzy nie oglądali/nie wyłapali - we wszystkich powyższych pojawia się szczególny rodzaj relacji między dwoma bohaterkami. Coś, co w Marimite któraś z dziewczyn ujęła tak:
Taka właśnie relacja łączy Yumi i Sachiko, Akari i Alicję, a nawet do pewnego stopnia Rakkę i Reki.
Dlaczego tak mnie przyciągają? Może dlatego, że w młodszej dziewczynie z tych par każdorazowo znajduję swoje odbicie (ok, wyolbrzymione, przerysowane, ale jednak odbicie), a w ich relacjach - coś, czego sama doświadczyłam. Dlatego żal mi ludzi, którzy w fikach uparcie wciskają w te relacje elementy yuri - żal, bo nie poznali tego rodzaju relacji na własnej skórze.
*zastanawia się, czy nie wykasować ostatniego akapitu, ale co na papierze, to napisane :P*
Umm... myśl uciekła. To tyle na dzisiaj :P
Albo nie! Marimite! Jeśli ktoś się zastanawia, czy czytać czy oglądać.
Jeśli chce zrobić i jedno i drugie: pierwszy tom nowelki - trochę przejrzyściej wyjaśnia kwestie Róż, soer i innych, anime i dopiero później reszta nowelek (ew. w miarę równolegle do anime).
Jeśli tylko jedno z dwojga: nowelki, nowelki i jeszcze raz tylko nowelki!
Serial jest poprowadzony bardzo pospiesznie, część scen, które mają największy wydźwięk emocjonalny została paskudnie poobcinana (opinia na podstawie pierwszych 6 tomików i pierwszego sezonu ^^). Z czytaniem może być wprawdzie problem, bo angielskie, nieoficjalne wydanie ma spore dziury (tłumacze woleli popracować najpierw nad tomami, których nie objęła ekranizacja), ale warto.
Kuniec.
A skąd tytuł? Playlista w Winampie, shuffle i oto, co wypadło :P Piosenka, z któregoś tam odcinka "Dotyku Anioła". Irlandzkiego odcinka.
Suteki da ne...
A na razie...
Wspomniałam jakiś czas temu, że klaruje mi się "gust", jeśli chodzi o anime. Ostatnio kiepsko sypiam, więc mam czas na myślenie. I oto tego myślenia efekty.
Generalnie, anime, które mi się podobają, można podzielić na trzy grupy.
1. Grupa jeden vel. "odmóżdżacze". Czyli to, co oglądam, kiedy chcę się odstresować na zasadzie pośmiania się z dowcipów na najniższym możliwym poziome. Tutaj zaliczymy wszelkie serie haremowe, z uczciwą porcją ecchi i fanserwisu (uczciwą, ale nie przesadzoną... ja rozumiem potrzebę "żabich ujęć", "pantsu, pantsu" i nagłych rozbieranek, ale co za dużo, to niezdrowo). Od takich serii fabuły nie wymagam, a czasami to nawet lepiej, jeśli jej nie ma.
Jedyna dopuszczalna w grupie jeden fabuła, to ta z gatunku "on kocha ją, a ona jego, ale sobie o tym nie powiedzą, bo się za bardzo oboje wstydzą i są bardzo niepewni i nie wiedzą, jak ta druga strona zareaguje, a jak sobie wreszcie mówią prawdę, to się okazuje, że z jakiegoś poważnego, starożytnego i tragicznego powodu nie mogą być razem, więc bardzo cierpią i przez jakiś czas się unikają, po czym się okazuje, że sytuacja a) nie jest tak tragiczna, b) można ją jakoś obejść, więc wracają do punktu wyjścia.koniec" :D (śliczne, króciutkie zdanie, nie? :P)
Jak ecchi i haremówka, to i różne typy bohaterek. Za moe nie przepadam (żebym tylko spróbowała, to już w ogóle bym się na faceta kwalifikowała =.=). Za to fajną tsundere nie pogardzę :P Oczywiście, im częściej on obrywa, tym lepiej (*NaruPunch!!!*). Mam słabość do pokojówek (i wszelkiej maści mundurków), panienek z kocimi uszami na przykład (takie "krzyżówki" mają jakąś nazwę, tylko oczywiście jej zabyłam...). Do listy dopiszmy "Miss Perfect!" - znaczy piękną, czułą, dobrze gotującą i takie tam - i lista będzie w sumie kompletna :P
2. Grupa duo vel. "fabuła". W tej grupie fabuła jest nie tylko mile widziana, ale wręcz wymagana. Wspomagana wyraźnie zarysowanymi i rozwijającymi się postaciami, oparta na jakimś dramacie, przyprawiona szczyptą humoru. Ogólnie - coś przypominającego dobrą książkę, tylko że w innej formie podane. Ostatnio było to np Seirei no Moribito czy choćby Utena. Kemono no Souja Erin też by się kwalifikowało (scena śmierci matki głównej bohaterki to moim zdaniem majstersztyk - za dowód niech wystarczy, że ponieważ w tle grał opening, przez dobrych 10 odcinków reagowałam alergicznie już na jego pierwsze dźwięki - tak głęboko kojarzył się z tą sceną) - gdyby nie dobiła go reżyseria (czyt. przesycenie serii flashabackami).
3. I wreszcie grupa trzecia, która nazwy nie dostała :P Generalnie są to serie, których siła - przynajmniej dla mnie - kryje się w postaciach, a właściwie relacjach między nimi. Do tej grupy zaliczę Haibane Renmei, Aria czy teraz pochłaniana Maria-sama ga miteru. Zauważyli prawidłowość, czy mam wykładać dalej?
Dla tych, którzy nie oglądali/nie wyłapali - we wszystkich powyższych pojawia się szczególny rodzaj relacji między dwoma bohaterkami. Coś, co w Marimite któraś z dziewczyn ujęła tak:
Starsza siostra jest od tego, żeby chronić i bronić. Młodsza ma ją wspierać swoją obecnością.
Taka właśnie relacja łączy Yumi i Sachiko, Akari i Alicję, a nawet do pewnego stopnia Rakkę i Reki.
Dlaczego tak mnie przyciągają? Może dlatego, że w młodszej dziewczynie z tych par każdorazowo znajduję swoje odbicie (ok, wyolbrzymione, przerysowane, ale jednak odbicie), a w ich relacjach - coś, czego sama doświadczyłam. Dlatego żal mi ludzi, którzy w fikach uparcie wciskają w te relacje elementy yuri - żal, bo nie poznali tego rodzaju relacji na własnej skórze.
*zastanawia się, czy nie wykasować ostatniego akapitu, ale co na papierze, to napisane :P*
Umm... myśl uciekła. To tyle na dzisiaj :P
Albo nie! Marimite! Jeśli ktoś się zastanawia, czy czytać czy oglądać.
Jeśli chce zrobić i jedno i drugie: pierwszy tom nowelki - trochę przejrzyściej wyjaśnia kwestie Róż, soer i innych, anime i dopiero później reszta nowelek (ew. w miarę równolegle do anime).
Jeśli tylko jedno z dwojga: nowelki, nowelki i jeszcze raz tylko nowelki!
Serial jest poprowadzony bardzo pospiesznie, część scen, które mają największy wydźwięk emocjonalny została paskudnie poobcinana (opinia na podstawie pierwszych 6 tomików i pierwszego sezonu ^^). Z czytaniem może być wprawdzie problem, bo angielskie, nieoficjalne wydanie ma spore dziury (tłumacze woleli popracować najpierw nad tomami, których nie objęła ekranizacja), ale warto.
Kuniec.
A skąd tytuł? Playlista w Winampie, shuffle i oto, co wypadło :P Piosenka, z któregoś tam odcinka "Dotyku Anioła". Irlandzkiego odcinka.
Suteki da ne...
Etykiety:
anime,
light novel,
maria-sama ga miteru,
marimite,
Utena
wtorek, 5 lipca 2011
pierwsze prawo Miłości
Pewnego dnia Uczeń opowiadał komuś o swoim Mistrzu. Mistrzu, który nauczył go pierwszego prawa Miłości. Kreślił słowami jego obraz, podkreślał co najbardziej ceni i podziwia, w czym stara się naśladować.
"Ale ty nie mówisz tego o swoim Mistrzu. Mówisz o kimś innym." Stwierdził słuchający i spojrzał znacząco na Ucznia.
Pierwszy raz ktoś wziął Ucznia za jego Mistrza. Dlaczego? Przecież nie dlatego, że mu dorównał - przed Uczniem wciąż jeszcze długa droga. Może raczej dlatego, że Mistrz okazał się dobrym nauczycielem i swoim przykładem ukształtował ucznia...
/gee, ta przypowiastka lepiej brzmiała w głowie jak na oktawę szłam =.='/
A pierwsze prawo Miłości to to najtrudniejsze w swej prostocie. Czy brzmi 'Kochaj'? Nie. Może 'Czyń dobro'? Też nie. 'Poświęcaj się dla innych'? 'Przemieniaj świat na lepsze'? 'Przebaczaj'?
Nie, nie i nie.
Pierwsze prawo Miłości brzmi
BĄDŹ
"Ale ty nie mówisz tego o swoim Mistrzu. Mówisz o kimś innym." Stwierdził słuchający i spojrzał znacząco na Ucznia.
Pierwszy raz ktoś wziął Ucznia za jego Mistrza. Dlaczego? Przecież nie dlatego, że mu dorównał - przed Uczniem wciąż jeszcze długa droga. Może raczej dlatego, że Mistrz okazał się dobrym nauczycielem i swoim przykładem ukształtował ucznia...
/gee, ta przypowiastka lepiej brzmiała w głowie jak na oktawę szłam =.='/
A pierwsze prawo Miłości to to najtrudniejsze w swej prostocie. Czy brzmi 'Kochaj'? Nie. Może 'Czyń dobro'? Też nie. 'Poświęcaj się dla innych'? 'Przemieniaj świat na lepsze'? 'Przebaczaj'?
Nie, nie i nie.
Pierwsze prawo Miłości brzmi
BĄDŹ
poniedziałek, 4 lipca 2011
Maria-sama ga miteru
Czyli "Maryja Panna patrzy". Albo czuwa. W zależności od sytuacji i kontekstu.
A jednocześnie tytuł serii shoujo nowelek. Shoujo czyli dziewczyńskich. Wciąga niemożebnie, bo trzy wieczory i trzy tomiki za mną. Fakt, że cienkie to-to (aby 130-150 stron na tomik), ale zawsze...
Od czasów odkrycia "Arii" chyba nie trafiłam na nic o podobnej atmosferze. A czegoś takiego właśnie od czasu potrzeba. Trochę różnych osobowości, kilka różnych rodzajów relacji między nimi, a wszystko to podane z odpowiednią porcją cukru (ale nie lukru! żeby o ból zębów nie przyprawić).
I tylko młody krzywo patrzy jak powzdychuję czy niemal piszczę przy co poniektórych scenach. Ale jak się czyta dziewczyńskie książki, to dziewczyńskie reakcje są usprawiedliwione, prawda? :P
Zresztą, jakby nie patrzeć, to dziewczyną jestem. Ponoć :)
Suteki da ne!
A jednocześnie tytuł serii shoujo nowelek. Shoujo czyli dziewczyńskich. Wciąga niemożebnie, bo trzy wieczory i trzy tomiki za mną. Fakt, że cienkie to-to (aby 130-150 stron na tomik), ale zawsze...
Od czasów odkrycia "Arii" chyba nie trafiłam na nic o podobnej atmosferze. A czegoś takiego właśnie od czasu potrzeba. Trochę różnych osobowości, kilka różnych rodzajów relacji między nimi, a wszystko to podane z odpowiednią porcją cukru (ale nie lukru! żeby o ból zębów nie przyprawić).
I tylko młody krzywo patrzy jak powzdychuję czy niemal piszczę przy co poniektórych scenach. Ale jak się czyta dziewczyńskie książki, to dziewczyńskie reakcje są usprawiedliwione, prawda? :P
Zresztą, jakby nie patrzeć, to dziewczyną jestem. Ponoć :)
Suteki da ne!
Etykiety:
książka,
light novel,
maria-sama ga miteru,
marimite
Subskrybuj:
Posty (Atom)