Bo czasem raz to za mało, a czasem dopiero po razie nastym dociera się do pewnych odkryć.
I tak na ten proszę was przykład - litania.
Kolejny raz odprawiam nowennę z litanią dominikańską. Pierwszy raz człowiek się przez nią czołgał, bo intencja bardzo ważna. Drugi raz - wstyd się przyznać - szukał skrótów i uproszczeń. I dopiero teraz, trochę przez łzy, a trochę pozwalając sobie na uspokojenie tym dość jednostajnym rytmem, odkrycie:
Litania to jedno wielkie wazeliniarstwo!
No bo ja Was proszę. Choćby ta dominikańska. Maryjo, Królowo cudowna. Aniołom podobna. Najśliczniejsze stworzenie. Przyjaciółko niezrównana... Czy to nie jest bezczelne komplementowanie Mateńki, żeby się za nas modliła i uprosiła, co komu tam potrzeba? :)
Odkrycie drugie - litania to jednak lepiej się sprawdza w odmawianiu samemu. Bo - w czasie nabożeństwa - jest rytm, wszyscy razem, więc się w ten rytm włączam, w pewnym momencie - nawet niekoniecznie świadomie - się wyłączam i po prostu lecę, płynę.
A samemu? Mam w myślach intencję, trzymam ją mocno i nagle jedno z wezwań - bum, na temat! No to chwila pauzy, zawieszenia na tym wezwaniu. Może nawet rozwinięcie intencji. Albo. Jest intencja, ale nagle któreś z wezwań przynosi na myśl inną sprawę, innego człowieka. No to tak samo - bach, chwila oddechu, doplatamy go do modlitwy. Wspólnotowo - nie ma szans na ten oddech.
I wreszcie odkrycie trzecie. Najpokorniejsza modlitwa? Taka z naprawdę największym zaufaniem, że Góra wie, czego potrzeba? Zdrowaś Maryjo. Powaga! Prześledźcie sobie Ojcze nasz i policzcie na palcach prośby. Aniele Boży? Pod Twoją obronę?
A teraz jeszcze raz Pozdrowienie anielskie. Długo-dużo ciepłych słów dla Mateńki i dopiero na koniec jedna nieśmiała prośba: Módl się!
No to Amen. Bo ostatnio jest totalnie suteki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz