Dziś będzie krótko.
Powiedzcie mi - jak Japończycy to robią, że jak kręcą film o jedzeniu, to człowiekowi ślinka cieknie? Dosłownie.
Kiedyś było "Tanpopo" i przy którejś ze scen (już nie pamiętam, czy jedli makaron czy coś innego) śliniłam się jak od boskich zapachów.
A wczoraj wieczorem wreszcie obejrzałam "Kamome Diner". Efekt?
Spędziłam dzisiaj pół dnia w kuchni piekąc cynamonowe zawijańce ^^" I porządne onigiri - takie z łososiem - za mną łazi...
No więc - jak oni to robią?
:D
wtorek, 20 września 2011
przekorna miłość Pana Zastępów
Wiem, wiem - u Izajasza ta miłość była zazdrosna. Ale u mnie tym razem będzie (a właściwie była) przekorna.
Ale po kolei - najpierw ważnych odkryć i nauki ciąg dalszy. Później ciutka dzielenia się wrażeniami z czuwania skrzatuskiego. A na koniec - jak ta wisienka na torcie - o tej przekornej Miłości.
A więc nauka. Ta z gatunku trudnych. Walcząc z czymś od dłuższego czasu, po raz kolejny (przestałam już je właściwie liczyć) znalazłam się w ślepym zaułku. Albo na zakręcie. Albo - znów nawiązując do Haibane - na torach.
Stoję więc na tych moich torach, słyszę zbliżający się pociąg i... I nic. Stoję i czekam, aż ktoś mnie uratuje.
Nikt mi nie pomógł. Nigdy.
Bo nie prosiłaś o pomoc.
Bałam się. A co, gdybym zawołała, a i tak nikt by nie odpowiedział?
Jeśli nie chcę skończyć jak Reki, jeśli nie chcę, żeby ten pociąg znowu mnie przejechał - muszę nauczyć się wołać o pomoc.
To jedna ze spraw, które dotarły do mnie w trakcie tegorocznego skrzatuskiego czuwania.
Czuwania, które w tym roku odbyło się pod hasłem "Człowiek Jezusa zwycięża" - ot, już na dzień dobry taka obietnica na przyszłość.
W autokarze stwierdziłam z dość przykrym zaskoczeniem, że to już nie to samo, co przed kilku laty. To już nie jest pielgrzymka młodzieży do stóp skrzatuskiej Matki, ale "wyjazd na czuwanie". Tyle narzekania. :)
W samym sanktuarium... było niebiańsko. Mimo wszystkiego i wszystkich.
Na samym początku - wiadomo - prosiliśmy o Ducha. I Duch przyszedł do wszystkich, którzy tego chcieli. Którzy byli gotowi otworzyć się i modlić się wszystkim, co im dane: śpiewem, tańcem, milczeniem. A ci, którzy tego nie chcieli... cóż, zawsze przecież można ze znudzeniem siedzieć, grać w karty, jeść i pić, czy nawet leżeć i bawić się telefonem w czasie adoracji, prawda?
Racja, miałam nie narzekać. Miało być za to o przekornej Miłości.
Jakiś tydzień przed czuwaniem dowiedziałam się, że nie będzie tam osoby, na spotkanie z którą bardzo liczyłam. Dwa dni chodziłam nadąsana na Boga, zanim postanowiłam uczyć się postawy małego Haibane.
Wciąż jednak nie potrafiłam się z tym pogodzić, więc przed wyjazdem modliłam się, by nie powtórzyła się sytuacja (skądinąd sympatyczna) z zeszłego roku; żeby - jeśli nie może posłać do mnie tej jednej osoby, to żeby nie posyłał mi nikogo innego.
Ale po kolei - najpierw ważnych odkryć i nauki ciąg dalszy. Później ciutka dzielenia się wrażeniami z czuwania skrzatuskiego. A na koniec - jak ta wisienka na torcie - o tej przekornej Miłości.
A więc nauka. Ta z gatunku trudnych. Walcząc z czymś od dłuższego czasu, po raz kolejny (przestałam już je właściwie liczyć) znalazłam się w ślepym zaułku. Albo na zakręcie. Albo - znów nawiązując do Haibane - na torach.
Stoję więc na tych moich torach, słyszę zbliżający się pociąg i... I nic. Stoję i czekam, aż ktoś mnie uratuje.
Nikt mi nie pomógł. Nigdy.
Bo nie prosiłaś o pomoc.
Bałam się. A co, gdybym zawołała, a i tak nikt by nie odpowiedział?
Jeśli nie chcę skończyć jak Reki, jeśli nie chcę, żeby ten pociąg znowu mnie przejechał - muszę nauczyć się wołać o pomoc.
To jedna ze spraw, które dotarły do mnie w trakcie tegorocznego skrzatuskiego czuwania.
Czuwania, które w tym roku odbyło się pod hasłem "Człowiek Jezusa zwycięża" - ot, już na dzień dobry taka obietnica na przyszłość.
W autokarze stwierdziłam z dość przykrym zaskoczeniem, że to już nie to samo, co przed kilku laty. To już nie jest pielgrzymka młodzieży do stóp skrzatuskiej Matki, ale "wyjazd na czuwanie". Tyle narzekania. :)
W samym sanktuarium... było niebiańsko. Mimo wszystkiego i wszystkich.
Na samym początku - wiadomo - prosiliśmy o Ducha. I Duch przyszedł do wszystkich, którzy tego chcieli. Którzy byli gotowi otworzyć się i modlić się wszystkim, co im dane: śpiewem, tańcem, milczeniem. A ci, którzy tego nie chcieli... cóż, zawsze przecież można ze znudzeniem siedzieć, grać w karty, jeść i pić, czy nawet leżeć i bawić się telefonem w czasie adoracji, prawda?
Racja, miałam nie narzekać. Miało być za to o przekornej Miłości.
Jakiś tydzień przed czuwaniem dowiedziałam się, że nie będzie tam osoby, na spotkanie z którą bardzo liczyłam. Dwa dni chodziłam nadąsana na Boga, zanim postanowiłam uczyć się postawy małego Haibane.
Wciąż jednak nie potrafiłam się z tym pogodzić, więc przed wyjazdem modliłam się, by nie powtórzyła się sytuacja (skądinąd sympatyczna) z zeszłego roku; żeby - jeśli nie może posłać do mnie tej jednej osoby, to żeby nie posyłał mi nikogo innego.
I nie posłał. Ale za to zaraz w trakcie koncertu/uwielbienia Gospel Rain wciągnął mnie w roztańczoną grupę znajomych. W czasie przerwy podarował chwilę upragnionej samotności, ale za to samotności owocnej, podczas której narodził się ciąg dalszy nie-Baśni. A później znów porwał do jeszcze innej grupy.
Aż przyszła adoracja. Tak, ta podczas której to i owo do mnie dotarło. Jedna z takich chwil, kiedy człowiek tęskni bardziej. Aż tu w tłumie raz i drugi mignie postać, która przypomina tę wytęsknioną. Zupełnie jakby ktoś chciał człowiekowi zrobić na złość, prawda?
Ale nie - dotarło do mnie trochę później. To nie, żeby na złość, ale żeby upewnić, że ona mi towarzyszy - nawet jeśli nie ciałem, to duchem - w czasie tych trudnych chwil.
No i wreszcie - ten sms o pierwszej w nocy. Kiedy postanowiłam "doczuwać" do Słupska. Przeczytać wtedy takie słowa - bezcenne.
A jeszcze cenniejsza - obietnica spotkania. W miejscu na swój sposób ważnym.
I to już niedługo.
Miłość jest cierpliwa, Miłość jest łaskawa,
Miłość jest największa, Miłość nadaje sens!
Miłość jest niepojęta, Miłość nie - nie zazdrości,
Miłość wszystko przetrzyma, Miłość największa jest!
Suteki da, ne!
piątek, 9 września 2011
szaropióra
Uczę się - zwłaszcza w ostatnich dniach - postawy małego Haibane.
Haibane, który odkrywa, że zaufanie i chęć podarowania wszystkiego czasami nie wystarczą. Który wie, że pomóc ukochanej osobie, to zaakceptować również nieuniknione rozstanie.
Małego Haibane, który mimo wszystko chce stać się dla tej ukochanej osoby krukiem, który przyniesie wolność i Dzień Odlotu.
I tylko mam taką cichą nadzieję, że kiedy już się tego nauczę, to z kamyka na dnie rzeki stanę się kamiennym stopniem, po którym ktoś kiedyś wejdzie do Nieba.
A gdy przychodzi zwątpienie, w sercu pobrzmiewa 空の音 - dźwięk nieba. I zastanawiam się, dlaczego akurat ta melodia. Dlaczego nie utwór skomponowany specjalnie dla tej serii. Sama melodia tak się spodobała twórcom? Czy może jednak i słowa nie były tu bez znaczenia?
Uczę się postawy małego Haibane. I dlatego proszę o modlitwę w intencji Pierwszej, by mimo przeszkód udało się jej wyjechać na rekolekcje.
Haibane, który odkrywa, że zaufanie i chęć podarowania wszystkiego czasami nie wystarczą. Który wie, że pomóc ukochanej osobie, to zaakceptować również nieuniknione rozstanie.
Małego Haibane, który mimo wszystko chce stać się dla tej ukochanej osoby krukiem, który przyniesie wolność i Dzień Odlotu.
I tylko mam taką cichą nadzieję, że kiedy już się tego nauczę, to z kamyka na dnie rzeki stanę się kamiennym stopniem, po którym ktoś kiedyś wejdzie do Nieba.
A gdy przychodzi zwątpienie, w sercu pobrzmiewa 空の音 - dźwięk nieba. I zastanawiam się, dlaczego akurat ta melodia. Dlaczego nie utwór skomponowany specjalnie dla tej serii. Sama melodia tak się spodobała twórcom? Czy może jednak i słowa nie były tu bez znaczenia?
Uczę się postawy małego Haibane. I dlatego proszę o modlitwę w intencji Pierwszej, by mimo przeszkód udało się jej wyjechać na rekolekcje.
Subskrybuj:
Posty (Atom)