I znowu coś, co za mną chodzi i nie da spokoju póki się nie podzielę. Więc się dzielę. Albo daję świadectwo - jak kto woli.
Egzaminy ustne zawsze były moją słabą stroną. Zresztą - nie tylko egzaminy, ale wszelkie odpowiedzi ustne; wszystkie te sytuacje, w których musiałam posłużyć się swoimi słowami.
Mogłam być przygotowana na tip-top, pod drzwiami odpowiadać na wszystkie pytania podczas grupowych powtórek, a nawet poprawiać czyjeś błędy. Wystarczyło jednak, że weszłam do sali i... ściana. Nerwy, zastanawiałam się co mówię, jak mówię i bardzo często w pewnym momencie po prostu milkłam.
Tak samo było podczas ostatniego ustnego egzaminu, na początku czerwca. Właściwie to zdałam za drugim podejściem i to w znacznym stopniu dzięki dobrej woli egzaminatorki. Powód? Jak wyżej.
Dlatego wciąż nie mogę wyjść z zaskoczenia, jak bardzo od tych wszystkich egzaminów różniła się moja obrona.
Od samego początku stwierdziłam, że sama nie dam rady. Zaczęłam więc organizować wsparcie - prosić znajomych i mniej-znajomych o modlitwę (albo przynajmniej o dobre myśli). To był punkt pierwszy mojego planu.
Punkt drugi brzmiał: zaufać.
Zaufać, że skoro On dał mi talent do języków, pomógł przebrnąć przez tłumaczenie i pisanie pracy - to widocznie chce, żebym się tym zajmowała. A skoro chce - to i pomoże w takiej chwili.
Dzień przed obroną ostatnia powtórka, wieczór przy dobrym filmie. Rano - zmusiłam się do lekkiego śniadania. Żadnych napojów energetycznych, wspomagaczy.
Na uczelni już czekał na mnie pewien Aniołek, który przez kolejne dwie godziny cierpliwie znosił moją paplaninę o niczym i łażenie tam i z powrotem po korytarzu. A później - gdy już weszłam do sali - szeptał pod drzwiami różaniec.
I właśnie. Weszłam na salę, usiadłam, usłyszałam pierwsze pytanie.
Zazwyczaj w tym momencie zaczynała się panika. A tym razem? Był tylko spokój. Na spokojnie ułożyłam myśli, przypomniałam sobie to i tamto, odpowiedziałam.
Nie, w tamtej chwili nie myślałam o tym, co się dzieje za drzwiami. Był tylko ten niesamowity spokój i przejrzystość myślenia. Dopiero później uświadomiłam sobie, jak wielka sieć modlitwy mnie oplatała w czasie tamtych minut.
I że warto było zaufać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz