środa, 15 czerwca 2011

moje envoi

Muszę się tym podzielić. Zwyczajnie muszę.

My nie możemy nie mówić tego, cośmy widzieli i słyszeli (Dz 4,20)

Tylko teraz, żeby to miało ręce i nogi... To może chronologicznie.

Sobota wieczór. Praca odesłana promotorowi do sprawdzenia, a ja radośnie pomykam na czuwanie przed Zesłaniem. Potrzebuję tego (tak jak i trzydniowych rekolekcji z gatunku oderwanie od wszystkiego, wyciszenie i rekreacja - na moje nieszczęścia Bielsko wypada w czasie obron). Po drodze jeszcze telefon do Pierwszej - i znowu 15 min przegadane ^^ Coś czuję, że jak się wreszcie zobaczymy to te 6h (czy ile tam będę mogła zostać) będzie nam mało :D

Ale. Czuwanie. A we mnie już wcześniej coś się wierciło. Jakaś opowiastka. Chciałam ją złapać, bo ostatnimi czasy pisanie jakoś tak się zarzuciło. Więc - czuwanie, przerwa dla ciała. Rozgrzałam się herbatką i wracam do kościoła. Notes, ołówek... i popłynęło. Na początek niewiele, 2-3 akapity, ciutkę rozwinięte w nocnym autobusie. Ale jest.

I dalej. Po adoracji - procesja (mniej-więcej) do Bazyliki. Idziemy Długim Targiem, śpiewamy Jesteś Królem, a po ogródkach piwnych ludzie siedzą i się gapią, co to za wariaci po nocach się drą :)

Do domu dotarłam jakiś kwadrans po 3. Padłam, ale zasnąć nie mogłam. A na drugi dzień pobudka zaraz po 8, bo mum przyjechała i do zoo chciała iść (małpki miały małe małpki - słodziaki!!!)

Wracamy z tego zoo, spacerkiem (Oliwa-Przymorze-Wrzeszcz). Mum odstawia mnie na pętlę autobusową. Stoję, czekam (bo za chwilę ma przyjechać), oglądam się i jak oczów nie przetrę! Siostra B! A jakie to dobre bogi ją przywiały (znaczy Bóg Dobry ją przywiał ^^)?

I w sumie jakby nie te 2 minuty na przystanku, to bym w poniedziałek nie dotarła do Matemblewa. Na Festiwal znaczy. A tak dotarłam. I zamiast wrócić zaraz po Mszy (albo po zakończeniu - bo jeszcze bibliografia do ogarnięcia i wypadałoby sprawdzić, gdzie taniej pracę oprawią - koniec końców pewnie przepłaciłam, ale wliczę to sobie w koszt wycieczki ^^) - zostałam do końca - wiecie, tańce, wężyki po polanie i darcie gardeł. A później pojechałam z grupą z Buska na molo w Brzeźnie. I przeszliśmy plażą do Nowego Portu. A stamtąd to już nic do mnie nie jeździ, więc się do Gdańska z nimi zabrałam...

Ostatecznie - CUDEM - zdążyłam na ostatni autobus powrotny i to dlatego, że się spóźnił :) Ale wcześniej jeszcze dowiozłam ich do Wrzeszcza na czas :)

Warto było. Dawno już się tak dobrze nie bawiłam. I nie czułam tak kochana.

Porządkowanie bibliografii przegrało z opadającymi powiekami, na które ani prysznic, ani mocna herbata nie pomogły :P


A dziś po raz kolejny przekonałam się jak niewiele potrzeba, by sprawić komuś radość....


Mainichi ga kiseki! Suteki na de...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz