wtorek, 13 kwietnia 2010

śnić... czy nie śnić?

Miało być o snach. Nie do końca proroczych, choć jednak troszkę... nieziemskich?
Pojawiały się już wcześniej. W gimnazjum? W liceum na pewno. Tylko wtedy nie umiałam ich jeszcze rozpoznać. A teraz... z jednej strony się cieszę, a z drugiej wolałam, kiedy to były "tylko" sny.

Bo na przykład. Plączę się po obrzeżach miasta. Docieram do jakiegoś placyku z kioskami? W jednym z nich - znajomy człowiek, dawno nie widziany. Chcę podejść, pogadać - powstrzymuje mnie na chwilę gestem, widać, że coś go boli. Do tego otoczenie takie nietypowe, bo ten człowieczek na pewno w kiosku by nie robił. Podchodzę.
Chwilę później jestem poza placykiem. Wiem, że rozmawiałam z człowiekiem, ale nie pamiętam o czym. I przychodzi świadomość - wciąż we śnie - że przecież nie mogłam rozmawiać, bo człowieczek już nie żyje O.o
Jestem w trakcie Nowenny, więc włączam człowieczka w moje modlitwy.
Kilka dni po nowennie śni się znowu. Tym razem bardziej w swoim świecie. I są łzy - ale szczęścia.
Od tego czasu już się nie śni, choć przecież czasem - w tym nierozpoznanych snach - się pojawiał.

Albo znowu.
Zdarza się, że sen pokazuje wielu ludzi. I wiem, że ich znam, ale nie umiałabym podać ich imion. I w takim śnie rozpoznaję - z imienia - tą jedną konkretną. Rano łapię kontakt. Chodzi przybita, potrzebuje modlitwy. Czy dlatego się śniła?
Czy ten ostatni, z czwartku. Znów z tą samą. I tak przeraźliwie smutny, że lepiej żeby pozostał snem. I znowu okazuje się, że potrzebuje wsparcia.

Skąd te sny? Moja głowa sama je sobie roi czy jestem z pewnymi ludkami "zestrojona" i odbieram ich myśli?

A może to mój anioł stróż stwierdził, że tak najszybciej zwróci moją uwagę na tych ludzików?

Hmm? To jak? Śnić czy nie śnić?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz