To nie tak, że nie piszę, bo nie mam o czym. Wręcz przeciwnie, zbyt wiele myśli kłębi się w mojej głowie, doprasza uwagi, a gdy zaczynam skupiać się na jednej z nich, inne stają się zazdrosne i atakują tak zaciekle, że ta pierwsza ucieka. Dlatego na razie nie staram się zrozumieć, a jedynie... jakby to ująć... kontempluję? Chyba tak można nazwać te chwile poświęcone przyglądaniu się pewnym sprawom. Samemu przyglądaniu, bo zrozumienie, czemu tak uparcie do mnie wracają, wciąż mi się wymyka.
Bo na przykład. Zwykła sprawa, bitwa śnieżna. Podcinam człowiekowi nogi, a jednocześnie podtrzymuję. Bo rymnąć na plecy - nawet w śnieg - to żadna atrakcja. Więc podtrzymuję. I czuję ten kochany ciężar na ręce. I co z tego wynika? Mówiłam już - nie wiem. A przecież wciąż i wciąż to do mnie wraca.
Albo znowu. Mała tradycja spotkań z pewną osobą: słodki drobiazg. Przed wyjazdem - zamieszanie z pakowaniem, zapomniane kapcie - wyleciało mi z głowy. Wrocław - poranny mróz, że nosa z poczekalni nie wyściubi. Katowice? Spóźnienie, chłopak grający Dżem w przejściu i znowu - zapomniałam. Bielsko. Za mało czasu do przyjazdu autobusu, nie chciałam wchodzić do marketu - autobus jak na złość przyjechał dużo później. Dopiero trzeciego dnia był i czas, i okazja, żeby się w drobiazg zaopatrzyć. I akurat ten dzień był dla tej osoby smutny, więc drobiazg był jak znalazł. Przypadek? Opatrzność? God knows.
Drobiazgi? Możliwe. Ale przecież z drobiazgów składają się wielkie całości. Jedno ziarnko ryżu może przeważyć szalę, jedna kropla może przepełnić puchar, jedna dodatkowa cegła może zawalić wieżę - albo być jej pięknym zwieńczeniem.
Dlatego ufam, że kiedyś zrozumiem. A nawet jeśli nie - jestem wdzięczna za te doświadczenia. Bo każde z nich coś we mnie pozostawia, coś tworzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz