W trakcie tych posiłków czytali nam po kawałku książkę Mój szary różaniec.
Nie, nie będzie o tym jak to zmieniło moje życie, bo nic z tego czytania nie zapamiętałam.
A właściwie to prawie nic, bo inaczej nie byłoby tego posta.
Autor opowiadał, jak ktoś nauczył go modlić się różańcem, gdy nie masz jak przesuwać koralików.
Z pierwszym chórem anielskim pozdrawiam Cię, Matko: Zdrowaś Mario, łaskiś pełna.... Z drugim chórem anielskim pozdrawiam Cię, Matko... Z trzecim chórem anielskim...
Już słyszę protesty tych, dla których jedyna słuszna forma modlitwy różańcem to sznur z koralikami, na klęczkach, najlepiej jeszcze przed obrazem i przy zapalonej świecy - a co nie spełnia tych wymagań, to laicyzacja, bałwochwalstwo, brak szacunku i w ogóle nic nie warte.
I żebyśmy się źle nie zrozumieli - pewnie, jest to piękna rzecz, oddać Bogu czas tak zupełnie dokumentnie, ale... (pomijam już oczywiste ale, że jeśli po tak spędzonym czasie osądzasz tych, którzy robią inaczej, to chyba coś poszło nie tak).
Nowenna pompejańska to 3 części różańca odmawiane każdego dnia. 15 dziesiątków. Nawet odmawiane absolutnie minimalistycznie - zajmuje co najmniej godzinę. I czasem można tę godzinę znaleźć bez problemu, rezygnując z telewizora czy książki. Co ambitniejsi powiedzą, że można przecież wstać/położyć się godzinę wcześniej/później. (Z tym akurat bym debatowała, bo to co na papierze fajne (odmawiam sobie snu, taka dodatkowa ofiara!), w rzeczywistości często prowadzi do półprzytomnego odmawiania, a przy modlitwie tak powtarzalnej jak różaniec - nawet do podsypiania i gubienia wątku.)
A przecież można inaczej. Można różańcem wypełnić drogę do pracy i z pracy, spacer i wszelkie inne trasy. Iść jak to żywe kadzidło i rozsiewać modlitwę.
No dobrze, ale przecież można mieć ten sznur koralików w kieszeni i dalej przesuwać te paciorki (słyszałam ludzi mówiących, że samo przesuwanie paciorków już jest modlitwą i zapewnia łaski... Okej). Ale czasem różaniec został w innej kieszeni albo innej torbie, albo nie chcesz go wyciągać z miliona innych powodów.
Albo - masz ręce zajęte.
Siatkami z zakupami do domu.
Pracami w ogródku.
Sprzątaniem (tym znienawidzonym niemal myciem okien albo naczyniami, których nikt z domowników nie chce ruszyć).
Prowadzeniem samochodu.
Nieustannie się módlcie.
Nieustannie.
Więc tak, również i w takich chwilach. I wtedy właśnie warto sięgnąć po te chóry anielskie.
I żeby wreszcie dojść do tego, o co mi chodzi w tym poście.
Bo tak mnie ostatnio w czasie różańca nad zlewem i górą misek tknęło. Przez długi czas używałam tego jako po prostu techniki pomagającej liczyć kolejne zdrowaśki. Więc zaczynałam od drugiego i dziesiąty pomijałam, bo przecież wiedziałam, że to już ostatnia.
A przecież Z pierwszym chórem anielskim pozdrawiam Cię, Matko.
Ciastko z rodzynkami dla tego, kto właśnie zaskoczył, czemu mnie trafiło, jak sobie to uświadomiłam.
Z. Chórem. Anielskim.
Nie sama, z chórem. To już nie jest wtedy moje własne małe zdrowaś - to jest zdrowaś, które razem ze mną mówi cały chór anielski.
Czaicie to?
Ręce po łokcie w ziemi czy mydlinach, a ze mną chór aniołów z Pozdrowieniem na wypadek, jakby to moje wyszło nie dość dobre.
I z tym was zostawię.