poniedziałek, 29 kwietnia 2024

zapatrzenie

Trzy drafty notek kurzą się w roboczych, a ja właśnie zaczynam kolejną. Więc do rzeczy, żebym i tej nie odłożyła.

A Piotr wyszedł z łodzi i po prostu poszedł po falach.

Jeśli nie skojarzyliście wcześniej sceny, to podpowiadam: Ewangelia według św. Mateusza, rozdział 14, wersety od 22 do 33. Fragment, który utknął mi w sercu od kiedy siedzieliśmy z nim w czasie formacji oazowej, ale który też ostatnio dość mocno wraca w różnych sytuacjach.

No dobrze, jest burza, Piotr wychodzi z łodzi i idzie po wodzie do Jezusa. I nagle dociera do niego rzeczywistość sytuacji - bo to, że na Słowo Mistrza stanął na falach, nie uciszyło jeziora, nie zatrzymało burzy, nie zmieniło nocy w dzień.

Piotr nagle zdaje sobie sprawę z niemożliwego, które się dokonuje. Że od pochłonięcia przez szalejący żywioł - od śmierci - dzieli go tak naprawdę... coś absurdalnie kruchego. I ten moment wystarcza, by zaczął tonąć. Ale nie dlatego, że uświadomił sobie grozę sytuacji czy stracił wiarę w to, że to jest możliwe.

Jakkolwiek krótkie nie byłoby spojrzenie na to, co dookoła niego, na ten właśnie moment Piotr odwrócił oczy od Jezusa. A to właśnie zapatrzenie w Mistrza niosło go po wodzie.

Gdy zaczął tonąć, krzyknął: «Panie, ratuj mnie!» Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go.

Piotr nawet nie próbuje sam utrzymać się na powierzchni, tylko od razu zwraca się do Jezusa. Wiedziony jakimś instynktem ponownie zwraca na niego spojrzenie i woła o pomoc. A Jezus? Natychmiast wyciąga rękę, żeby go chwycić.

Natychmiast.

Dla Piotra to mogła być najdłuższa chwila w życiu, a jednak ewangelista podkreśla, że Jezus odpowiedział na jego wołanie bez zwłoki.

Tyle Ewangelia.

Od początku Wielkiego Postu chodzę w jakimś niewyjaśnionym pocieszeniu. Gdzieś głęboko w duszy mam przekonanie, że tamta rozsypana relacja zostanie odbudowana. I nieważne, że tu i teraz wydaje się to absolutnie niemożliwe - dopóki nie zacznę się oglądać na burzę i noc, nadzieja niesie mnie po wodzie. Ufność Obietnicy, zapatrzenie i zawierzenie.

Przychodzą jednak chwile i dni, gdy zaczynam kombinować po swojemu - że może zrobię tak, że może jeszcze to pomodlę, że po upływie pewnego czasu w taki sposób spróbuję naprawić sytuację. W takich chwilach bardzo szybko wraca niepokój, a czasami wręcz lęk - bo przecież tu i teraz nie ma nic, jest głęboka noc, a ostatnie interakcje przywodzą na myśl burzę.

Lekarstwo? Myślę, że już się sami domyślacie - skupić się na Jezusie. Kurczowo uczepić się obietnicy - zawierzyć aktem woli. 

A On już się zajmie resztą.


środa, 21 lutego 2024

fiat na fali

Na to rzekła Maryja: «Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa!» (Łk 1, 38)

Powiedzieć fiat, gdy spotyka nas coś trudnego - jest ciężko. Czasami poddanie się woli Boga, zaakceptowanie Jego planu dla naszego życia wiele nas kosztuje. Nie tylko wysiłku, ale i czasu, gdy do tego poddania się dochodzimy przez poddanie się. Przez walkę, bunt, niezgodę aż po utratę sił.

Ciężko, ale da się.

Paradoksalnie jednak o wiele trudniejsze jest fiat, gdy Słowo zwiastuje coś dobrego. Kiedy Bóg mówi ci, że będzie błogosławił. Kiedy w niewoli egipskiej opowiada ci o Ziemi Obiecanej. Kiedy wydaje się kpić ze śmierci i otwiera groby.

Kiedy jedynym znakiem na potwierdzenie, że to Bóg składa tę obietnicę, jest sama obietnica (Wj 3, 12).

Ale dlaczego? Dlaczego łatwiej jest nam powiedzieć: "okej, Boże, niech się dzieje Twoja wola, przyjmuję ten ból/cierpienie/ciemność, wierzę że Ty je dopuszczasz, bo masz w tym jakiś plan" niż "tak, Boże, spraw to dobro, które mi obiecałeś". Dlaczego myśl o błogosławieństwie potrafi budzić aż taki opór?

Dlaczego, kiedy raz po raz słyszę zapewnienia, że moja modlitwa została wysłuchana i tylko to jeszcze nie jest ten czas - że w ogóle została wysłuchana - nie ma we mnie "Dzięki, Boże, super!", a tylko milion wątpliwości i pytań?

A Piotr wyszedł z łodzi i po prostu poszedł po falach.

wtorek, 5 grudnia 2023

nie taka znowu krucha

Łapa w górę, kto oglądał Krainę Lodu (oryg. Frozen)? Którąkolwiek z części? Śmiało, nie ma się czego wstydzić.

Ja wiem, że wszystko co animowane ma w naszej kulturze łatkę "dla dzieci" i "poważni dorośli" nie traktują tego poważnie - no chyba że poczują święte oburzenie, bo jak można dzieciom Takie Treści pokazywać?

Pamiętam, jak swego czasu takie właśnie święte oburzenie w pewnych grupach chrześcijańskich mam budziła część pierwsza. Bo przecież dwie dziewczyny i Let It Go - no nic innego jak tylko promocja lesbijstwa i sodomy i gomorii (zapis celowy).

Podejrzewam, że ci wszyscy krzyczący wtedy o bezeceństwach Elsy i Anny nie poświęcili tych niecałych dwóch godzin, żeby wiedzieć, o czym krzyczą. Bo gdyby to zrobili, to zamiast skupiać się na nieistniejącym podtekście, zwróciliby uwagę na prawdziwe przesłanie.

I nie, nie mam na myśli tego, że chajtanie się z dopiero co poznanym facetem jest słabym pomysłem albo że strach przed popełnieniem błędu paraliżuje i prowadzi właśnie do ich popełnienia. Przypomnijcie sobie, co według trolli jest w stanie zdjąć zaklęcie z Anny.

Tylko wielka miłość może rozpuścić lód w sercu. 

Na pierwszy rzut oka, baśniowy standard - książę, księżniczka, klątwa, pocałunek prawdziwej miłości i tak dalej. I początkowo sam film też nas prowadzi w tę stronę, oczywiście pokazując, kto jest tą prawdziwą miłością (nie książę z bajki, ale dziwny ale poczciwy Kristoff). Ale koniec końców lekarstwem okazuje się nie miłość romantyczna, ale pełna poświęcenia miłość siostrzana.

Uwaga.

To nie miłość Elsy odczyniła zaklęcie - ale miłość Anny, która pchnęła ja do poświęcenia własnego życia dla ratowania siostry. 

Bajdełej i tak przy okazji to właśnie do mnie dotarło, że trolle nigdy nie mówią wprost w czyim sercu jest ten lód. I nie, to nie kwestia tłumaczenia: Only an act of true love can thaw a frozen heart. Anna może fizycznie zamarzać, ale to Elsa zachowuje się, jakby jej serce było skute lodem. Poświęcenie Anny ratuje więc tak naprawdę je obie. Zaklęcie traci moc, bo serce Elsy odmarza. [tu wstaw gifa z dymiąca czachą]

Ale to taka mała dygresja.

Dzisiejszą notkę sponsoruje bowiem drugi film. I nie, nie dlatego, że podczas ostatniego kryzysu spędziłam dobre pół godziny rycząc przy zapętlonym The Next Right Thing.

Poważnie, kto nie słuchał, niech znajdzie i nadrobi - ale w oryginale. Polska wersja wprawdzie mocno daje radę, ale to już ty wiesz co nie co końca działa jako odpowiednik the next right thing - tego co w danym momencie trzeba zrobić. Ale, cały utwór - kwintesencja żalu, rozpaczy, depresji. Genialnie oddany ten stan, gdy nie można już nic, gdy nic nie ma sensu, gdy jest tak że niejest. I to, jak ważne w takich stanach jest podjęcie decyzji, by zrobić ten jeden krok, tą jedną rzecz.

Ale to kolejna dygresja.

A zatem do rzeczy. Pod koniec drugiego filmu Anna przeprasza Kristoffa, że zniknęła bez słowa, bo popędziła ratować siostrę. On odpowiada, bez cienia urazy: Jak kocha, to poczeka.

No i okej, tłumacz znalazł frazę funkcjonującą w języku docelowym, która nienajgorzej w tym kontekście pasuje. Bo to prawda, ten kto kocha, będzie czekał. Nie zmieni nagle zdania, bo zadziało się coś, czego na razie nie rozumie. Ale przyznajcie sami, jak często te słowa padają z lekceważącym tonem? Albo jako tanie usprawiedliwienie, gdy nie bardzo nam się coś dla kogoś akurat chce?

W oryginale (jakoś tak wyszło, że zmieniając język mówiony na polski, zostawiłam tym razem włączone angielskie napisy) Kristoff mówi: Love is not fragile.

Miłość nie jest krucha.

Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma. (Kor 13, 7)

Myślę, że to dobry papierek lakmusowy do oceny tego, co czujemy względem drugiej osoby. Jeśli sprawa wysypuje się na drobiazgach - to może jednak nie jest to miłość? Zauroczenie, sympatia, zakochanie, zadurzenie, wdzięczność, milion innych ciepłopozytywnych uczuć - każde z nich ze swoją własną wartością, ale jednak nie miłość?

Bo pewnie, o związek i o miłość trzeba dbać. Pielęgnować, budować i tak dalej. Ale Miłość nie jest taka krucha. Nie rozsypie się tylko dlatego, że zdarzyło się życie i trzeba było dokonać pewnych wyborów.

Miłość przetrwa, jak ten żar pod grubą warstwą popiołu. Na zewnątrz nie widać nic, tylko ruiny i zgliszcza. Ale ona się tli i tylko czeka na właściwy czas.

Miłość nie jest krucha i moim zdaniem to jest suteki.